niedziela, 19 czerwca 2016

Seans

Muszę coś opowiedzieć, bo historia ta ciągle dręczy mnie w snach. Wydarzyło się to wiele lat temu. Miałyśmy po 13 lat. Pechowy wiek? Właściwie dla nas taki był. Sama reforma oświaty wywróciła nasze poukładane życia do góry nogami z dnia na dzień. A potem wydarzyło się to wszystko...
Zbliżał się listopad, a wraz z nim święto zmarłych i nasza wycieczka szkolna. Nie pamiętam za bardzo, co nas natchnęło, może któryś z filmów o duchach, które z pasją oglądałyśmy przy okazji każdego wspólnego nocowania, ale postanowiłyśmy ostatniej nocy wyjazdu urządzić sobie mały seans. Wtedy jeszcze mało kto miał w domu komputer z internetem, posiłkowałyśmy się zasłyszanymi informacjami, przeczytanymi w bibliotece i obejrzanymi na ekranie i przygotowałyśmy świece, szklankę z wodą i dwie kartki - jedną z napisem TAK, drugą ze słowem NIE. Zamknęłyśmy pokój na klucz, żeby nie narazić się na wizyty chłopaków z pastą do zębów, bo nie interesowały nas zabawy "zielonej nocy". Ustawiłyśmy budziki na 12:45, żeby mieć czas na rozłożenie wszystkiego do pierwszej (pewnego źródła usłyszałyśmy, że to jest prawdziwa godzina duchów) i próbowałyśmy usnąć. Nie bardzo nam się udawało z powodu podniecenia i hałasów na korytarzu, ale przynajmniej ja musiałam się zdrzemnąć, bo ciche dzwonienie budzika mnie obudziło. Wiola zapaliła od razu świece, żebyśmy mogły naszykować resztę sprzętu bez zapalania światła. Lekko nieprzytomne usiadłyśmy w piątkę w kręgu. Na środku stała szklanka z wodą, wokół niej trzy świece. Między nimi, a sobą Gosia ułożyła kartki. Jej brązowe oczy wyglądały na całkiem czarne, kiedy przyglądała się każdej z nas i tłumaczyła jak wszystko ma wyglądać. Zasada właściwie była jedna - pod żadnym pozorem nie przerywać kręgu. Siedząca po jej prawej stronie Olka, wyglądała na rozbawioną. Była z nas najbardziej sceptyczna, całe wydarzenie traktowała jako ciekawą zabawę, coś czym później mogłaby się pochwalić. W końcu nie każdy brał udział w czymś takim. Dalej siedziała przerażona Wiola w swoich wielkich okularach. Co jakiś czas drżała i próbowała jeszcze w ostatniej chwili namówić nas na to, żebyśmy dały sobie spokój. Złapałam ją za rękę i spróbowałam pocieszyć uśmiechem. Po mojej prawej ziewała Kaśka. Ledwo udało nam się ją ściągnąć z łóżka, ale w końcu chyba zaczęła dochodzić do siebie. Śmiesznie wyglądała z burzą miedzianych loków sterczących w każdą stronę. Naszła mnie niespodziewana ochota, żeby to wszystko wyśmiać i jednak położyć się spać. Niestety nie posłuchałam intuicji i rozsiadłam się tylko wygodniej.
Gdy wybrzmiały ostatnie, słabe protesty Wioli i wszystkie trzymałyśmy się za ręce, Gosia zamknęła oczy i pochyliła głowę. Jej proste, czarne włosy nadały jej lekko upiorny wygląd w migotliwym blasku ognia. Mówiła poważnym i spokojnym głosem. Prawie szeptała, ale słyszałam bardzo wyraźnie każde słowo. Prosiła najpierw o ochronę naszych aniołów stróżów - opiekunów, a potem zaczęła wzywać ducha. Kiedy na chwilę przerywała, żeby złapać oddech lub dać duchowi czas na zaprezentowanie swojej obecności, cisza prawie dzwoniła. Płomienie migotały, chociaż nie czuć było żadnych powiewów powietrza. Właściwie miałam wrażenie jakby wokół wszystko zamarło. Ciemność za granicą naszego kręgu stworzyła barierę otulającą nas jak kokon. Straciłam rachubę czasu, ale pamiętam, że poczułam lekkie zniecierpliwienie i rozczarowanie. Popatrzyłam na Olkę i widziałam jak otwiera usta, żeby coś powiedzieć, gdy firanki za nią zafalowały, a płomienie świec zaczęły mocno migotać, aż prawie zgasły. Poczułam jak włoski na całym ciele stanęły mi dęba. Gosia za to uradowana podziękowała duchowi za przybycie i zapytała, czy mógłby odpowiedzieć na kilka naszych pytań. Wiola prawie zgniotła mi palce, gdy karteczka z napisem TAK przesunęła się kilka milimetrów do przodu. Czułam się jak we śnie. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Następnym pytaniem było, czy zjawa pochodzi z dawnych czasów. Ta sama karteczka przysunęła się kawałek dalej. Później okazało się, że nie był to duch kobiety, co nas troszkę rozczarowało, ale kolejny podskok napisu NIE po pytaniu, czy był duchem mężczyzny już mnie zaniepokoił. Olka stwierdziła, że to pewnie dziecko, ale gdy tylko skończyła to mówić, karteczka z zaprzeczeniem znalazła się na jej twarzy, szklanka się przewróciła, a jej zawartość popłynęła w stronę Wioli. Przerażona dziewczyna pisnęła i poczułam jak jej ręka wysuwa się z mojej dłoni. Chciałam krzyknąć, żeby nie przerywała kręgu, ale było za późno. Okno się otworzyło i świece zgasły. Błysnęły lampy. Gosia złapała szklankę i wyrzuciła za okno. Usłyszałyśmy brzdęk rozbijanego szkła. Za drzwiami rozległo się pukanie i pytania, czy nic się nie stało. Otworzyłyśmy bez problemu i opowiedziałyśmy nauczycielce, co zrobiłyśmy. Sprawdziła okno, uspokoiła nas, że pewnie wcześniej było niedomknięte i to wszystko były podmuchy powietrza. Dałyśmy się przekonać, bo w świetle wróciła nam też odwaga, ale na wszelki wypadek postanowiłyśmy zsunąć łóżka i spać razem. Oczywiście spaliłyśmy przed zaśnięciem karteczki.
Wrażenia z czasem bladły, historia stała się anegdotką. Nasze drogi się rozeszły. Wiola wstąpiła do zakonu, Gośka pracowała jako wzięta pani adwokat, Olka prowadziła własną firmę w Anglii. Właściwie ciągły kontakt utrzymywałam tylko z Kaśką, która zaliczyła wpadkę na pierwszym roku studiów, ale na szczęście z ułożonym, ciężko pracującym inżynierem i teraz była wesołą mamą dorabiającą tylko w markecie. Spotykałyśmy się przynajmniej raz w miesiącu na kawie z mlekiem i plotkowałyśmy.
A potem zaczęły się koszmary. Dokładnie po 13 latach wyśniłam wszystko dokładnie jak miało miejsce, tylko wszystkie byłyśmy już dorosłe i cały czas czułam czyjś wzrok i oddech na karku. Obudziłam się zlana potem i nie mogłam ponownie zasnąć. Kolejnej nocy było to samo, więc zaraz rano zadzwoniłam do Kaśki, żeby pogadać. Przeszły mnie dreszcze, gdy usłyszałam, że jej śniło się to samo, ale na spotkaniu mnie uspokoiła. Zrzuciłyśmy to na karb stresu i rzeczywiście przez kilka nocy miałam spokój. Niestety koszmar wrócił po dwóch tygodniach. Tego samego dnia zamordowano Olkę. Mógł to być przypadek. Wiedziałam, że musi być, ale poszłam się wyspowiadać pierwszy raz od sześciu lat.
 Od tej pory koszmar nawiedzał mnie co noc. Zaczęłam się bać zasypiać. To samo działo się u Kaśki. Jej mąż wziął wolne, żeby zająć się dziećmi, a my pojechałyśmy na pogrzeb. W kościele w pierwszej ławce siedziała Wiola. W czarnym habicie wyglądała na okropnie bladą i wymęczoną. Na cmentarzu zauważyłam Gośkę, ale zniknęła zanim do niej podeszłam. Po ceremonii Wiola namawiała nas na rozmowę z księdzem, bo ją też męczyły koszmary, ale zaczęły się po śmierci Oli, więc z Kaśką zbyłyśmy sprawę.
Naszą strachliwą siostrę zakonną znaleziono martwą następnego dnia w zakrystii. Podobno podcięła sobie żyły, ale ja w to nie wierzyłam. Poszłam do księdza. Usłyszałam kazanie na temat braku modlitwy i uczestnictwa w eucharystii. Podobno moje sumienie się burzyło i stąd sny. Poszłam do apteki i kupiłam tabletki nasenne. To pomogło. Znów mogłam normalnie funkcjonować. Poleciłam je też Kasi i nasze życie wróciło do normy. Minęły dwa lata i już zaczęłyśmy się nawet przy kawie śmiać z naszego tabletkowego nałogu i dawnych strachów. Niestety moja przyjaciółka zginęła w wypadku samochodowym wioząc dwójkę dzieci do szkoły. Maluchy również zginęły na miejscu. Od tego czasu nie biorę tabletek i czwartą noc znów zmagam się koszmarem.
Wczoraj byłam na zbiorowym pogrzebie i nie mogą przestać myśleć o tym, że to wszystko jest połączone. Coś musiałyśmy wtedy obudzić.
Gośka ma być u mnie za chwilę. Muszę z nią porozmawiać i dowiedzieć się, czy to tylko moja paranoja...

Zadzwonił domofon. Kobieta nerwowo podskoczyła na krześle i od razu pobiegła wpuścić gościa. Małgorzata wyglądała kwitnąco i dystyngowanie. Weszła pewnie do środka i od razu rozgościła się na sofie nie ściągając ani szpilek ani okularów przeciwsłonecznych. Lekceważąco odniosła się do propozycji kawy. Chciała od razu przejść do rzeczy. Wysłuchała dokładnie nerwowo spacerującą po pokoju kobietę i zaczęła się śmiać. Nie był to śmiech wesoły lecz mrożący krew w żyłach. Ściągnęła okulary i sparaliżowała czarnym spojrzeniem ofiarę. Opowiedziała jak została zwabiona i skuszona głupotą nastolatek do ciała jednej z nich. jak za pomocą podstępów i perswazji powoli je przejmowała bez zwracania uwagi kogokolwiek z zewnątrz. Podobno cierpiała katusze, zabijając tylko zwierzęta, ale czekała cierpliwie, aż będzie w stanie mordować ludzi. Teraz była już dość silna. Zaczęła od grupki, która ją sprowadziła. Poznała dobrze ludzkie prawo i wie, że musi być mądra. Dlatego na razie stara się zabijać mniej krwawo i zacierać ślady. Przeczytała notatki z otwartego laptopa i wykasowała tylko ostatnie dwa zdania. Potem na niewidzialnej smyczy zaprowadziła swoją ofiarę do łóżka i skusiła do wzięcia całej garści tabletek. Została jeszcze chwilę po ostatnim oddechu, a potem wyciągnęła z torebki kartkę z napisem NIE pod poduszkę denatki i złożyła na jej ustach pocałunek. Potem odwróciła się i spojrzała jeszcze raz na otwartego laptopa. Zobaczyła tych, którzy przeczytają wiadomość i oblizując się zaczęła planować kolejne morderstwa.

niedziela, 12 czerwca 2016

Lok' tar Ogar


               Zapadał zmrok. Temja wymówiła się bólem głowy i wróciła wcześniej do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drewniane drzwi i opierając się o nie plecami, omiotła pomieszczenie wzrokiem. Nie była pedantką i to było widać. Na sofie porozrzucane były suknie, na biurku stały stosy książek i papierów. Tylko toaletka wyglądała nienagannie. Po prostu rzadko z niej korzystała, tym bardziej odkąd doszły wiadomości o ataku. Podeszła do zdobionego witrażowego okna i spojrzała na zewnątrz. Na bazarze panował gwar, Elfki w kolorowych sukniach robiły codzienne zakupy, wymuskani sprzedawcy dystyngowanie i z umiarem stali koło swoich towarów (poniżej ich godności byłoby wykrzykiwanie i wymachiwanie rękami, jak to mieli w zwyczaju ludzie).
Lubiła to miejsce. Mimo wojny stanowiło ostoję piękna ze swoimi smukłymi, białymi budowlami i mieszkańcami z nienagannymi manierami. Tyle lat było dla niej drugim domem, ale ten czas minął. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę łóżka i sięgnęła pod materac. Wyciągnęła owinięty w fioletową tkaninę sztylet. I zaczęła inkantację. Wypełniała słowa mocą i łączyła nimi zimną stal z magicznym pyłem. Nienawiść brzmiała w każdej sylabie, otulała ostrze, nadając mu krwisty poblask. Broń rozgrzała się, parzyła, ale dziewczyna skupiła się tak bardzo, że nawet tego nie odczuła. Powietrze wypełnił dziwny zapach, a potem wszystko się skończyło. Spakowała sztylet do jednej z czterech, magicznych toreb, które sama uszyła i zaczarowała. Były niepozorne, lekko zniszczone. Miała nadzieję, że nikogo nie skuszą do kradzieży. Zmieniła delikatne trzewiki, na wysokie buty, które po kryjomu nabyła razem razem ze skórzanym pasem na miejsce na broń. Zarzuciła płaszcz i wyszła na korytarz. Na dole ciotka dalej wesoło rozmawiała z gośćmi, liczyła, że uda jej się wyswatać Temję z ich najmłodszym synem. Dziewczyna przekradła się jak najdalej od zdobnej balustrady na drugi koniec budynku, gdzie okno wychodziło na boczną uliczkę. Również jasną i bezpieczną, ale za to rzadko uczęszczaną. Oceniła wysokość, stanęła na parapecie i spłynęła w dół. Nikt nie spodziewał się, że umie już to zaklęcie. Było jednym z najbardziej zaawansowanych, ale też nikt nie wiedział, że zna inne.
                  Przez cały rok nielegalnie uczyła się zaklęć atakujących. Wykradała zwoje, korzystając ze swojej reputacji nienagannej uczennicy. Wszyscy widzieli ją w roli utalentowanej kapłanki-uzdrowicielki, ale ona porzuciła tę drogę już dawno. Wtedy, gdy przyszła wiadomość o ataku na rodzinną wioskę i śmierci męskiej części rodu. Przeżyły tylko matka i młodsza siostra. Obie zmieniły się nie do poznania. Gdy Palaeo uciekła, matka całkiem się załamała i zamknęła w wieży kapłanek. Temja cały czas wyrzucała sobie, że jej przy tym nie było. Czuła, że potrafiłaby kogoś jeszcze uratować, może chociaż najmłodszego – ledwie pięcioletniego Kat'rea. Nie miała okazji nawet uczestniczyć w pogrzebie, bo ciał nie znaleziono. Cały czas śniła koszmary, że zostali zjedzeni albo wałęsają się jak ghule. Chociaż zdawała sobie sprawę, że nawet, gdyby pogrzeb miał miejsce, to ciotka by jej nie puściła. Korzystając ze swoich empatycznych umiejętności, przeczuwała, że dziewczyna ugina się ku ciemniejszej stronie. Rozpoznawała ten błysk w oczach. Nawet na ferie nie pozwoliła jej wyjechać do domu. Wmówiła matce, że tak będzie lepiej.
                   Otrząsnęła się ze wspomnień i ruszyła w stronę bramy południowej Silvermoon. Miała dokładnie ułożony plan. Najpierw zamierzała odwiedzić ruiny po Suncrown Village. Nie zamierzała lecieć, ale przejść się pieszo, mimo że to daleka droga, ale chciała pozabijać tyle ghuli na Death Scare ile się da. Nie tylko z zemsty, ale potrzebowała jeszcze trochę funduszy. Z zabranych surowców z potworów dało się dobrze zarobić. Zwłaszcza w tych spokojnych stronach, gdzie wojowników było niewielu. Potem, jeśli uda jej się wyminąć poszukujących, odwiedzi ruiny po Studni. Miejsce jest na tyle odludne, że powinno pójść bez problemu, a tamtejsze stworzenia są nasycone magią tak jak rośliny. Każda magia będzie pomocna, a ta szczególna może jej pomóc prześlizgnąć się przez pałac i dotrzeć do Undercity. Tego miasta bała się najbardziej. Mieszkający tam nieumarli tak bardzo przypominali z wyglądu bestie, które zabiły jej rodzinę. Wiedziała, że to zupełnie inne istoty, ale ciężko było przemóc takie uprzedzenia. Na szczęście pozostanie tam tylko na jedną noc. Potem czeka ją podróż podniebnym statkiem do stolicy Hordy, Orgrimaru. Tam czekało na nią najważniejsze zadanie – odnaleźć siostrę i się zemścić. Będzie walczyć i zabijać.
Bez problemu minęła strażników i skierowała się w dół wielkimi schodami na spotkanie przeznaczenia. Lok'Tar Ogar!