poniedziałek, 12 listopada 2012

Tajemniczy dom

– Dobra, wyjaśnijmy sobie coś na wstępie. Nie wierzę w nic, czego nie da się udowodnić. Żadne duchy, czary, przewidywanie przyszłości ani tym podobny szajs. Nie ruszają mnie zabobony, nie łapię się za guzik, gdy widzę kominiarza. Idę dalej nawet, gdy drogę przebiegnie mi czarny kot. Jestem wykształconą, inteligentną kobietą. W Boga też nie wierzę.
Siedziała przy kominku już pół godziny, a to były pierwsze słowa, jakie wypowiedziała. Na dworze było jeszcze ciemno, miała szczęście, że tak wcześnie wstawał. Znalazł ją skuloną i zmarzniętą przy głównym wejściu do kościoła. Była brudna i rozczochrana, ale nie wyglądała na bezdomną. Od razu podszedł i zaprosił na plebanię. Za pierwszym razem nie zareagowała, tak samo za drugim. Dopiero, gdy dotknął jej ramienia, podskoczyła gwałtownie i jakby się przebudziła, ale widząc sutannę, uspokoiła się. Wstała i dała się zaprowadzić do kancelarii. Rozpalił w kominku i przygotował gorącą herbatę, potem usiadł w fotelu naprzeciw niej i czekał. Jej słowa nie zdziwiły go ani trochę. Tak samo rzucający wyzwanie wzrok. Uśmiechnął się tylko zachęcająco i milczał, licząc, że opowie resztę. Chyba właśnie na to liczyła, bo spojrzała w ogień i znów się odezwała.
– Miałam jeden powtarzający się co jakiś czas koszmar. Od zawsze. A właściwie nie. Odkąd opuściła nas moja matka. Miałam 10 lat i pamiętam ją doskonale. Uwielbiała ubierać się w cygańskie spódnice i wróżyć z kart. Gdy nie było w domu ojca, przychodziło pełno starych bab błagających ją, żeby przepowiedziała im przyszłość. Gdyby chociaż brała za to pieniądze, ale nie. Musiało jej to dawać jakąś perwersyjną przyjemność. Mnie też oszukiwała. Wieczorami karmiła mnie najpierw bajkami o wróżkach, a potem straszyła duchami, demonami i innymi potwornościami. Tato nigdy tego nie pochwalał. Był intelektualistą, profesorem na uczelni. Starał się wpoić mi rozsądek i umiłowanie dla wiedzy. Gdy odeszła, płakał. Zmarł rok temu.
– Przykro mi. – Nawet nie spojrzała, kiwnęła tylko głową na znak, że usłyszała.
– Zaczęło się właśnie tej nocy, gdy odeszła. Długo nie mogłam zasnąć. Wydaje mi się, że słyszałam nawet zamykane drzwi, gdy wychodziła, ale możliwe, że sobie dopowiedziałam. W każdym razie w pamiętniku to opisałam. Mój ostatni wpis dotyczył właśnie tego i snu... A właściwie domu, który mi się przyśnił. Przez lata zmieniała się sceneria, bohaterowie, to jak docierałam w to miejsce, ale główny trzon koszmaru był ten sam. – Przełknęła ślinę i spojrzała na dno kubka. – Mogę jeszcze herbaty?
– Oczywiście. – Dobrze, że zrobił od razu cały dzbanek i zostawił przy kaloryferze, żeby nie wystygła.
– Dziękuję. – Przez chwilę siorbała gorący napój, a potem odstawiła na bok i otuliła się ciasno kocem. Zadrżała, ale raczej nie z zimna. Było tak ciepło, że najchętniej ściągnąłby sutannę. – To taki zwykły dom. Duży, ale poza tym całkiem przeciętny. Pełno takich na wsiach. Taka prostokątna bryła ze spadzistym dachem i bielonymi ścianami. Ma po trzy okna na parterze i piętrze. Od ulicy odgradza go czarny, drewniany płot. Wejście jest od podwórka. Na ciemnobrązowych drzwiach napisano kredą K+M+B, ale nie widzę roku. Z tej strony jest tylko jedno okno na parterze i dwa na pietrze. Te u góry nie mają firanek. Są całe wypełnione czernią, zupełnie jakby przywierała do szyb, chcąc się przez nie przecisnąć do mnie. Jest zupełnie tak, jakby ta ciemność na mnie patrzyła. Jakbym to ja była jej celem, największym pragnieniem. Drżę, ale z przejęcia, a nie strachu. Tajemnica tego domu mnie przyzywa. Kusi. Już mam sięgnąć do klamki, gdy wejście staje otworem. W korytarzu też jest ciemno. Słońce zza moich pleców jakby odbijało się od czarnej ściany. Ale spokojnie robię krok do przodu. Zanim jednak zdążę się zanurzyć, czuję lodowaty uścisk na ramieniu i coś nienaturalnie silnego ciska mną na środek podwórza. Gdy kurz opada, widzę ducha mojej matki. Stoi przodem do mnie i próbuje coś powiedzieć, ale jej nie słyszę. Jestem wściekła. Wyciąga do mnie ręce i wtedy ciemność za nią się porusza. Wysuwają się szpony, łapią ją w pasie i wciągają do środka. Drzwi się zatrzaskują. Próbuję je otworzyć lub wyważyć. Wracam na ulicę, oglądając dokładnie każde okno i szukając drogi do środka. Pragnę tam być, to było moje miejsce, a ona mi je zabrała. W końcu widzę ja w środkowym oknie od ulicy. Porusza ustami, ale jej nie słyszę. Podchodzę bardzo blisko i wtedy przebija ją ostrze, a krew tryska na moją twarz. Brak mi tchu, słyszę jakieś bębny i zdaję sobie sprawę, że to pierwsza rzecz, jaka słyszę. Maź spływa mi do ust, jest gorzka i zaczynam się dusić. Bębny przyspieszają i uświadamiam sobie, że to moje serce. Wtedy zazwyczaj się budzę. Czasem coś udaje mi się zmienić, ale końcowy efekt wygląda zawsze tak samo. Ojciec, gdy się dowiedział, wysyłał mnie do psychologów, ale żadne rozmowy nie pomagały. Widziałam, jak go to dobija, więc w końcu zaczęłam udawać, że minęło. Właściwie była to prawda. Czasem nawet po dwa miesiące koszmar nie wracał, aż do czasu, gdy nie zamieszkałam z Damianem. Przy nim śniłam o tym co noc, a nawet kilka razy w ciągu jednej nocy i po raz pierwszy zaczęłam słyszeć, co mówi duch matki. Twierdziła, że broni mnie przed czymś gorszym od śmierci. Ani we śnie, ani na jawie jej nie wierzyłam. Zaczęłam być nerwowa i łykać tabletki nasenne. Mój związek tego nie przetrwał, ale to nie zakończyło mordęgi ze snami, chociaż na to liczyłam. Postanowiłam wziąć urlop w pracy i zmienić otoczenie. W międzyczasie moja przyjaciółka poznała przez internet chłopaka, zakochała się i przeprowadziła na drugi koniec Polski. Skorzystałam z jej zaproszenia i przyjechałam tu. – Wstała i podeszła do okna. – I wie ksiądz, co zobaczyłam?
– Tajemniczy dom ze snów?
– Łatwo się domyślić, prawda? Identyczny. Ten sam płot, firanki, to samo podwórze i drzwi bez daty...
– Może tylko przypominał ten ze snu, może, gdy koleżanka przesłała pani zdjęcie, umysł zaczął zmieniać sen.
– Nie, wtedy widziałam go po raz pierwszy na jawie. Wcześniej nie dostałam żadnych zdjęć, ani nawet nie rozmawiałyśmy o jego wyglądzie. Proszę mi uwierzyć, że w pierwszej chwili miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciekać gdzie pieprz rośnie, ale jak każdy rozsądny człowiek, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Nic się nie stało. Bałam się nadejścia nocy, ale również bez potrzeby. Przez prawie całe dwa tygodnie nie zauważyłam niczego niepokojącego, a dziś miałam wyjechać. Tyle, że nie wyjadę, bo, widzi ksiądz, uświadomiono mi coś.
– Cóż takiego?
– Że demony istnieją, a moja matka nie odeszła.
Po tych słowach wszystko stało się błyskawicznie. Dziewczyna znalazła się tuż koło młodego księdza i wbiła mu jego własne pióro w szyję, a potem patrzyła, jak wycieka z niego życie. Gdy zapiał kogut, z plebani wyszła kobieta w sutannie z umalowanymi krwią ustami.

4 komentarze:

  1. Jestem na tak :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to opowiadanie az się prosi o kontynuacje albobowiem powinna powstać ksiazka tego jestem pewien mnie to troszku przerazilo czytałem z dreszczykiem.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, cieszę się, że z dreszczykiem ^^ Akurat tego opowiadania kontynuacji nie przewiduję :)

    OdpowiedzUsuń