I
Mała iskra życia w
nicości. Wokół tylko ciemność. Ani góry, ani dołu, bez
poczucia ciężaru, czy upływu czasu. Mogła równie dobrze spadać,
co tkwić w zawieszeniu. Żadnego punktu odniesienia, tylko ból.
Ataki następowały z każdej strony. Czasem pojedynczo, a czasem
wiele naraz. Pochłaniali ją cząsteczka po cząsteczce. Istniało
jej coraz mniej, a tak bardzo chciała trwać dalej. Nie mogąc
uchronić się przed bólem w inny sposób, próbowała rozproszenia.
Małe iskiereczki odsuwały się coraz dalej i dalej. Ciemność nie
dała się oszukać. Maleńkie punkciki gasły, a ból, mimo że
słabszy, dalej dotykał każdej z nich. Pojedyncze umieranie, było
gorsze niż wcześniejszy ból. Połączenie zdawało się jedynym
wyjściem. Wróciły do siebie. Skupiły się. Ścisnęły tak
bardzo, że w swoim istnieniu zdawały się nie istnieć. Przestały
czuć nawet pustkę wokół. Otoczone. Przyciągały coraz więcej i
więcej. To wszczepiało się w nie. Wciskało w każdą wolną
przestrzeń. Łączyło blask i mrok. Kiedy stały się tym i nimi,
odezwał się głos. Był przepełniony obietnicą. Nie rozumieli, co
mówi, ale było w tym tyle istnienia. Chcieli tego. Pragnęli, jakby
to pragnienie było wypalone w nich samych, w każdej cząsteczce.
Powolutku wychodzili z ukrycia. Kierując się głosem, wypływali na
powierzchnię istnienia. Głos był cierpliwy i nieustannie nimi
kierował. Wabił i wzywał. Podsycał pragnienia i obiecywał
spełnienie. W końcu zasłona ciemności się uniosła. Widzieli.
Czuli się tak słabo. Pozwolili zasłonie opaść, bo nie zagrażała
już istnieniu.
Znów głos. Brzmiał
inaczej, mniej. Skupili się i wytężyli siły, by zobaczyć. Udało
się. Niewyraźne, zamglone kształty wynurzyły się z mroku. Ból
poraził, ale nie przerażał, nie zmuszał, żeby się schować. Był
dobry, niósł ze sobą życie. Mlasnęli. Pragnęli. Wszystko stało
się pragnieniem. Wyparło wszystkie inne myśli. Głos to wyczuł.
Zbliżył się. Słyszeli to i czuli. Pojawił się też zapach.
Drażniący, metaliczny, a jednocześnie tak słodki i przyzywający.
Lepkie pojawiło się na nich. Tak bardzo chcieli pić. Małe krople
spływały do wewnątrz. Dodawały siły. Powoli. Za wolno, chcieli
więcej i szybciej. Urwało się. Narastała wściekłość.
Warknęli. Chwilę później rozległ się śmiech. Dźwięczny, ale
jeszcze bardziej rozdrażniający. Nie myśleli o tym. Pragnęli, ale
zamglony kształt nie chciał dać więcej, chociaż rozumiał. Gniew
rósł, a potem nagle wróciła ciemność.
Hałas. Daleko, ale zbliża
się. Podniosła powieki. Znów obraz był zamglony, ale powoli
nabierał ostrości. Plamy szarości przekształciły się w ściany
i sufit. Po prawej wyłonił się prostokąt stalowych drzwi. W
delikatnej poświacie padającej z małego okratowanego okienka nie
dostrzegła żadnych mebli, poza łóżkiem na którym leżała.
Skupiła się na nim. Twardy materac, zupełnie jakby obciągnąć
materiałem deskę. Blade ciało ktoś przykrył jasnym kawałkiem
płótna. Czuła je na całej skórze. Była naga. Dwie, dość spore
wypukłości poniżej wyraźnie określały płeć cielesnej powłoki.
Kobieta. Tak, to było właściwe. Była kobietą, więc też
powinni. Spróbowała podnieść rękę. Udało się, ale była
ciężka i nie do końca słuchała poleceń. Zamiast ją unosić,
postanowili przesunąć po ciele pod przykryciem. Powędrowała od
pępka powoli w górę. Pieszczotliwie przejechała po piersi. Skóra
była delikatna, jedwabista. Dotyk elektryzował i pobudzał.
Zwłaszcza drażnienie samego wierzchołka. Słabość odchodziła,
coś się budziło. Mrowienie na skórze stawało się coraz bardziej
pobudzające, umysł okrywała mgiełka. Ścisnęli sutka. Przez
ciało przeszedł prąd.
Zabawę przerwał blask gołej
żarówki zawieszonej na suficie pośrodku pomieszczenia. Towarzyszył
mu szczęk zamka. Drzwi się uchyliły. Najpierw pojawiła się w
nich nienaturalnie biała, smukła dłoń. Podążał za nią
idealnie wyprasowany rękaw czarnej koszuli. Drogie, szczerozłote
spinki do mankietów wyraźnie się odznaczały. Na progu widać już
było świeżo wypastowany, skórzany but. Czarne jeansy dziwnie nie
pasowały. Podtrzymywał je czarny, prosty pasek. Nie było krawata,
ani muszki. Koszula była rozpięta pod szyją. I ta twarz, zmysłowe
usta, prosty nos, czarne oczy. Patrzył wprost na nią. W policzkach
pojawiły się dołeczki razem z drapieżnym uśmiechem wpełzającym
na usta. Zapragnęła je poczuć.
- Witam z powrotem. Widzę, że przeszkadzam. Ale chyba mi wybaczysz, bo przyszedłem zaspokoić twoją odrobinę inną potrzebę. Jeśli będziesz chciała, z tą również mogę potem pomóc.
W otchłani źrenic błysnęła duma i
pewność siebie. Zapragnęła ją zgasić, zdeptać.
- Poradzę sobie...
Głos był zachrypnięty, drugi wyraz
poprzedził suchy kaszel. Uśmiech zuchwalca, zamiast zniknąć,
jeszcze się poszerzył.
- Jesteś silniejsza. Bardzo dobrze.
Ruszył w jej stronę z gracją
drapieżnika. Podziwiała płynność każdego ruchu, grę mięśni.
Pozwoliła mu podejść na odległość metra, a potem odsłoniła
zęby. Momentalnie się zatrzymał. Uniósł brew w niemym pytaniu.
- Co to jest?
- Jedzenie. Za bardzo się staraliśmy, żeby pozwolić ci umrzeć z głodu.
- Zostaw i wyjdź.
- Tu?
Kiwnęła głową i cały świat lekko
zawirował. Postawił tacę na podłodze i odsunął się pod ścianę.
Wyraźnie nie zamierzał jej posłuchać. Cały był jednym, wielkim
niebezpieczeństwem. Każdą komórką ciała wyczuwała
niebezpieczeństwo.
- Wyjdź – warknęła.
- Wybacz, ale nie potrafię oprzeć się pokusie zobaczenia ciebie pełzającej nago po podłodze.
Ponownie obnażyła zęby, tym razem
nie dało to żadnego efektu. Nie mogła pozwolić mu dalej
dominować. Zamknęła na chwilę oczy i spróbowała ocenić zasób
sił. Nie było tego dużo, ale jeśli się skupi...
Otworzyła oczy i z całej siły
szarpnęła przykrywające ją płótno. Nie poleciało daleko,
zaledwie rąbek dotykał tacy. Chichot wypełnił pomieszczenie.
Zaczął przeradzać się w śmiech, ale umilkł, kiedy materiał
zaczął się poruszać zupełnie jakby ktoś przesuwał coś pod
spodem. Naczynie zabrzęczało delikatnie, a potem całość podążyła
w stronę łóżka. Przez cały czas nie spuszczała wzroku z
przystojnej, męskiej twarzy. Odpowiadało jej równie niewzruszone
spojrzenie. Gdy po około minucie walki taca wylądowała koło niej,
mężczyzna z błyskiem w oku ukłonił się i wyszedł, a ona,
całkowicie wyczerpana, z radością powitała ciemność.
Samotna dziewczynka huśta się w
parku. Jest taka szczęśliwa. Wokół rozbrzmiewa jej śmiech.
Wszystko wokół wypełnia życie. Drzewa i krzewy wręcz nim kipią.
Nagle słońce chowa się za chmurami. Cień pada prosto na dziecko.
Różowa sukienka pokrywa się plamami czerwieni. Zamiast śmiechu
rozbrzmiewa płacz. Przypomina pisk chorego zwierzęcia. Wydaje się
wszechobecny i drażni uszy. Sekundę potem już go nie słychać...
Nie ma w parku i dzień też dawno przeminął. Z prawej dobiegają
jakieś dziwne odgłosy. Podchodzi tam. Mężczyzna w brudnym
płaszczu pochyla się oparty o ceglaną ścianę. Rzyga. Czuje
niesmak. Odwraca się. W ciemności coś się porusza. Mały kot.
Skrada się w stronę leżącego koło śmietnika kartonu. Zastyga,
gdy pojawia się tam malutki pyszczek. Nieświadoma mysz wychodzi na
zewnątrz w poszukiwaniu pożywienia. Kociak odwraca łepek w jej
stronę i uśmiecha się. Potem jednym susem dopada zdobyczy. Zatapia
w niej kły. Z maleńkiego ciałka wypływa krew. Jest jej tak
dużo... Kałuża ciągle się powiększa. Następne miejsce i znów
krew, i znów, i znów...
Minęła dłuższa chwila nim czerwone
plamy zniknęły sprzed oczu. Żarówka dalej wypełniała celę
ciepłym blaskiem. Gwałtownie przekręciła głowę i utkwiła
spojrzenie w tacy. Leżała w zasięgu ręki, tuż koło łóżka,
więc to nie był sen. Tylko jak mogła to zrobić? Wiedziała, że
to ona, a nie jej tajemniczy gość, bo czuła wypływającą
energię, formującą się w coś podobnego do szerokiego ramienia.
Do mózgu dotarły nawet sygnały o ciężarze i ciepłej pieszczocie
metalu.
Powoli się podniosła. Delikatne
zawroty głowy minęły po kilku oddechach, więc sięgnęła po
tacę. Chłodna. Postawiła ją przed sobą na łóżku i zaczęła
oglądać zawartość. Na srebrnej tafli ustawiono dwa rzędy
miseczek i trzy literatki.
- I to ma być śniadanie? Wygląda raczej jak zestaw do degustacji.
Przyglądała się podejrzanie
zawartości każdej i pożałowała odprawienia kelnera. Bez niego
mogła się tylko domyślać zawartości niektórych. Żołądek
zaczął domagać się wypełnienia, więc chwyciła pierwszą
miseczkę z lewej. Była wypełniona czymś podobnym do musu
truskawkowego. Pachniało zachęcająco, więc skosztowała.
Słodko-kwaśny, lekko piekący smak napełnił jej usta śliną.
- Bez wątpienia truskawki. I to rewelacyjne. Szkoda tylko, że tak mało.
Zachęcona sięgnęła po następne
naczynie. Wypełniający je biały puch przecinały zielone paseczki
szczypiorku. Bardzo lubiła twarożki, ale tego starczyło ledwie na
dwa kęsy. Bez wahania sięgnęła po kawałeczek pieczonej piersi z
kurczaka i łyknęła wody. Zachłysnęła się i wypluła wszystko
na podłogę. Szklanka była zimna, a jednak jej zawartość
sparzyła. Smak był ohydny. Miała wrażenie, jakby połknęła
rzeczny szlam. Chciała przepłukać usta, ale bała się zawartości
pozostałych szklanek. Jeden płyn miał barwę zbliżoną do moczu,
a drugi ciemnoczerwoną. Czując początki odruchu wymiotnego, z
desperacją sięgnęła po przypominającą sok pomidorowy, gęstą
ciecz. Już po pierwszej kropli poczuła ulgę. Nigdy czegoś takiego
nie piła, ale napój był bardzo smaczny. Z ulgą oparła się o
ścianę.
Zmierzyła nienawistnym spojrzeniem
wrogi płyn i odstawiła go na podłogę. Zostały jeszcze trzy
miseczki i szklanka. Podnosiła każde naczynie do nosa. Tatar,
kawałki nie przyprawionego, surowego mięsa i sok jabłkowy. Tym
zdawały się przynajmniej być. Przyglądała się tak im chwilę,
po czym sięgnęła po szklankę. Miała teraz w prawej napój
czerwony, a w lewej siki.
- Raz kozie śmierć.
Słodki sok spłynął bez przeszkód
prosto do żołądka. Zostały tylko mięsa. Dziwiła się samej
sobie, że chce ich spróbować. Tatara jadła już kiedyś i nawet
okazał się smaczny, ale myśl o krwistym steku wywoływała zawsze
mdłości. Tym razem jednak było inaczej. Wszystko pachniało
zachęcająco. Uśmiechnęła się pod nosem. Całe ciało wypełniło
oczekiwanie. Powoli zlizała próbkę mielonki. Wraz z rozpływającym
się w ustach smakiem poczuła perwersyjną radość i podniecenie.
Wzięła jeszcze kęs i rozsmarowywała językiem na podniebieniu. W
koniuszkach palców poczuła mrowienie. Zamknęła oczy i wymacała
jeden z kawałeczków z którejś z pozostałych miseczek. Powoli
rozchyliła usta i wsunęła go zmysłowo do środka. Chwilę ssała
jak ulubionego cukierka, a potem zacisnęła na nim szczęki. Z jej
ust wypłynął jęk...
Stał nago w jakimś pokoju. Przed
nim klęczała naga blondynka. Jej niewinną twarz znaczył rozmazany
łzami makijaż. Włosy miała zebrane z tyłu głowy ręką, która
jednocześnie dociskała jej usta do podbrzusza. Jej ruchy wzmagały
rozkosz. Tak samo działał widok udręki i bezsilnej nienawiści w
oczach. Dłoń szarpnęła do tyłu. Druga uderzyła prosto w twarz
tak mocno, że blondyna przewróciła się na podłogę. Następny
cios trafił w pośladek zostawiając czerwony odcisk, potem kolejny
i jeszcze jeden, aż z jej ust wypłynął szloch. Uklęknął za
nią i rozkazał głębokim głosem, żeby się wypięła. Nie było
sprzeciwu, została złamana. Jej strach podniecał tak bardzo. Czuł,
że długo nie wytrzyma. Nie zważał na krzyki, była tylko rozkosz
zabarwiona krwią...
Obudziła się na podłodze koło
drzwi. Czuła zawroty głowy i lekkie mdłości. Przez chwilę nie
potrafiła sobie przypomnieć gdzie jest. Zobaczyła łóżko i
doczołgała się do niego. Po drodze pokaleczyła dłonie na
porozrzucanym wszędzie szkle. Z ulgą złożyła głowę na
poduszce. Tuz koło nosa zauważyła kawałek mięsa. Wyglądał tak
soczyście. Z desperacją zacisnęła na nim zęby.
Leżała w wannie. Woda była
czerwona od krwi. Wszystko bolało i piekło. Skuliła się słysząc
uderzenie w drzwi. Wiedziała, że to ojczym zanim krzyknął, żeby
wychodziła. Wiedziała, że ukarze ją za nieposłuszeństwo, ale
czy mógł jej zrobić coś jeszcze gorszego? Mógł. Powoli wstała
i nie wycierając się nawet, powlekła się do kuchni. Wzięła
pierwszy nóż, jaki znalazła. Był długi i ostry, a to
wystarczyło. Weszła do sypialni ze schowanymi za plecami rękami i
opuszczoną głową, bo tak jej kazał wchodzić. Nie widział noża.
Zauważył tylko jak z miejsca, gdzie wcześniej prężyła się jego
duma, tryska krew. Odsunęła się, nie czując satysfakcji. Była
taka pusta w środku. Spojrzała na ostrze, dotknęła je palcem i
poczuła przyjazne ciepło. Jej wzrok przebiegł wzdłuż rękojeści
i dłoni zabarwionych jego krwią.
Krzyknęła i drzwi momentalnie się
otworzyły. Była wściekła. Chciała zabić tego mężczyznę. I
dopiero dusząc go przy ścianie, zauważyła, że to nie on.
Rozbolała ją głowa. Depcząc szkło, wróciła do łóżka. Nic
nie znajdowało się na swoim miejscu, ona nie była, gdzie powinna.
Jej wzrok natrafił na odbicie w tacy. Wpatrywała się swoją twarz
i czarne, pozbawione gałek oczy. W nich ujrzała odpowiedź i
kolejne pytania.
II
- Czym jestem?
Głos
brzmiał spokojnie, ale ciało na zrelaksowane nie wyglądało.
Siedziała skulona w rogu kanapy pokoju, do którego ją
przyprowadził. Wcześniej pomógł w kąpieli i opatrzył rany po
szkle. Gorąca woda i ogień z kominka powinny ją rozgrzać, jednak
ciągle drżała. W ogóle nie interesowała się otoczeniem. Równie
dobrze mogła z powrotem być w celi. Był zniecierpliwiony i głodny,
a ona jakby nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia. Nie przywykł
do czegoś takiego. Jego ego cierpiało. Zatopił się we
wspomnieniach z ostatniego podboju, dlatego za pierwszym razem jej
nie usłyszał.
- Czym jestem?
Milczał.
Odsunął się od okna i zajął fotel naprzeciwko dziewczyny.
Rozsiadł się wygodnie. Specjalnie przedłużał ciszę jako karę
za kilkugodzinne ignorowanie. Wreszcie uniósł kąciki ust
zadowolony z efektu i odpowiedział.
- Zagadką.
Zmarszczyła
brwi.
- Niepotrzebnie wszystko komplikujesz.
- Ja komplikuje? Chce tylko wiedzieć, co się ze mną stało.
- Żyjesz. To chyba najważniejsze. Tego przecież tak bardzo chciałaś, inaczej byś nie wróciła.
Nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Miał rację i nienawidziła go za to.
Wszystko było jej winą, ale nie zamierzała się do tego
przyznawać. W końcu każdy popełnia błędy. Szkoda tylko, że jej
doprowadził do tej sytuacji.
Wstał
i włożył ręce do kieszeni. Zatopił wzrok w regale, jakby chciał
przeczytać tytuły na grzbietach książek.
- Wychodzę, na pietrze jest sypialnia. Powinnaś znaleźć w niej wszystko, czego potrzebujesz.- Brzmiał zupełnie jakby już był daleko.
- Dokąd idziesz?
- Chyba nie myślisz, że będę się tłumaczył?
Oczy
mu błysnęły. Tak bardzo chciała go uderzyć, ale się
powstrzymała. Odwróciła wzrok w stronę ognia. Wsłuchiwała się
w odgłos kroków, aż ucichły przy drzwiach. W końcu nacisnął
klamkę. Minęła dłuższa chwila ciszy i już myślała, że
rozpłynął się w powietrzu lub coś w tym stylu, gdy się odezwał.
- Zapomniałbym. Lepiej jeszcze dziś nie wychodź.
- Czyli jestem nie tylko demonem, ale i więźniem?
- Nie bądź dzieckiem, nie jesteś demonem... Przynajmniej nie w stricte tego słowa znaczeniu.
- Więc czym w końcu jestem? Odpowiesz? A może sam nie masz pojęcia?
Cisza.
Odwróciła się i zamarła z na wpół otwartymi ustami. Chwilę
szukała go wzrokiem, ale na próżno. Była sama.
- Pięknie.
Powinna
czuć ulgę. W końcu ją zostawił i mogła jeszcze raz wszystko na
spokojnie przemyśleć. Problem w tym, że tego właśnie robić nie
chciała. Bała się, co może odkryć. Żołądek zamienił się w
ciążący głaz, więc zdecydowała ruszyć na zwiedzanie domu.
Stopy
zapiekły, gdy oparła na nich ciężar, ale wytrzymały. Po kilku
krokach puszysty dywan się skończył, a stąpanie po parkiecie
okazało się jeszcze mniej przyjemne, ale brnęła dalej.
Przypomniały jej się czasy dzieciństwa, gdy biegała w lecie boso
po podwórzu, bo uparcie chciała pokazać, że lubi to tak jak mama.
W rzeczywistości małe kamyczki wbijały się nieprzyjemnie w
delikatną skórę przy każdym kroku, ale nie ubrała butów. Z tym
samym uporem teraz zdecydowała wszystko obejrzeć.
Dom
nie był duży. Na wprost gabinetu znajdował się duży drewniany
stół z dopasowanymi do niego rzeźbionymi krzesłami. Za nim stał
barek oddzielając kuchnię. Zapaliła światło. Ciepły blask
wypełnił gustowne, ciemnobrązowe meble z zaokrąglonymi kantami i
zdobionymi gałkami. Na lewo rozciągał się salon. Kremowe ściany
i białe kanapy sprawiały bardzo przytulne wrażenie. Całość
ukształtowana w literę L oddzielała ją od łazienki, w której
wcześniej się kąpała. To pomieszczenie postanowiła pominąć.
- No proszę. Podoba mi się gust demona, może już wcześniej miałam predyspozycje do tej roli.
Powoli
ruszyła na lewo przytrzymując się ściany. Minęła drzwi
wejściowe i wspięła się na schody. Na pietrze były trzy pary
drzwi. Pierwsze prowadziły do pokoju, o którym inkub wspominał.
Omiotła spojrzeniem łóżko, na którym leżały przygotowane dla
niej ubrania i ruszyła w ich kierunku. Spodziewała się wyzywającej
sukienki lub mini i topu przypominającego bardziej stanik niż
koszulkę, ku swojej uldze zobaczyła zwykłe dżinsowe rurki i
koszulkę z nadrukiem. Rozglądała się chwilę w poszukiwaniu
bielizny. Znalazła ją pod koszulką. Z niedowierzaniem przyglądała
się czarnemu, koronkowemu kompletowi z małymi, czerwonymi
kokardkami. Dopiero po chwili zauważyła kartkę.
„ Mam nadzieję, że pasuje idealnie.”
Pasowało.
Po raz pierwszy po powrocie zapragnęła zobaczyć się w lustrze. W
pokoju go nie było, więc przeszła do pomieszczenia obok. Okazało
się, że to łazienka. W porównaniu do tej na dole boleśnie
malutka. Ledwo mieściły się tu kabina prysznicowa i umywalka.
Zaraz obok tej ostatniej wisiała spora tafla w zdobionej,
drewnianej ramie. Tak, bielizna pasowała idealnie. Czerń
podkreślała jasną cerę. Przez koronkę stanika zalotnie wyglądały
różowe aureole sutków. Figi podkreślały zalotną krągłość
pośladków. Uniosła ręce wysoko w górę. Dokładnie zbadała
spojrzeniem obraz z lustra i zaśmiała się patrząc prosto w oczy
odbicia. Nigdy nie czuła się tak kobieco. Zawsze była szczupła,
ale cały czas coś odbiegało od normy. A to za małe biodra, za
mało sterczące piersi, fałdka za dużo tu czy tam. Teraz nie
potrafiłaby wskazać, co i gdzie poprawiono, ale liczył się efekt.
Musiała wyjść. Wróciła szybko do sypialni i wciągnęła resztę
ubrania. Potem zbiegła lekkim krokiem na parter. W maleńkim
przedpokoju znalazła kozaczki na obcasie jakieś pół numeru za
duże, ale ledwo zwróciła na to uwagę. Dopiero widok bandaży, gdy
je ubierała, przypomniał o ranach na stopach. Całkowicie o nich
zapomniała. Z powrotem zaczęły piec, ale zignorowała to.
Otworzyła drzwi, ale podmuch zimnego wiatru z powrotem je zamknął.
Zadrżała. Złapała czerwony płaszcz do pół uda i narzuciła na
ramiona. Wyskoczyła na zewnątrz i ruszyła bez celu w noc. Mimo
wiatru było cudownie. Ciemne chmury tylko w małej cząstce
zakrywały niebo. Gwiazdy migotały radośnie, przydrożne drzewa na
powitanie muskały jej głowę gałązkami. Wdychała zapach wczesnej
jesieni. Nie była w mieście. Przeczył temu spokój i cisza.
Zamiast spalin wyczuwała ciągnące od pól zapachy skoszonego zboża
i zoranej ziemi. Gdzieś zaszczekał pies, po chwili odpowiedziały
mu dwa inne. Tuż pod powierzchnią mroku tętniło tak wiele życia.
Jego pulsowanie drażniło komórki ciała. W palcach czuła
mrowienie, w głowie lekkie zawroty. Miała wrażenie, że zaraz
wybuchnie. Zaczęła biec. Stukot obcasów wybijał rytm grającym
świerszczom. Żałowała, że nie pada. Byłoby jak w jakiejś
scenie z filmu. Wiatr rozwiewał płaszcz, a ona się śmiała.
Skręciła w jedną z mijanych, nieoświetlonych uliczek. Co chwilę
potykała się o koleiny, kamienie i kępki cudem ocalałej trawy.
Biegła coraz szybciej, aż świat wokół zlał się w jeden pas
ciemności. Uniosła głowę i stanęła. Na wzgórzu prawie na
wprost, oświetlony z każdej strony wznosił się kościół.
Przypominał ten, do którego chodziła w dzieciństwie. Mały
prostokąt z niewiarygodnie grubymi ścianami, wielkimi oknami z
witrażami i metrową wieżą na środku dachu. Mur, który go
otaczał, prawie w całości pokrywał bluszcz.
Z
psotnym błyskiem w oku ruszyła w tamtym kierunku. Spodziewała się
standardowego sparzenia dłoni, przy sięgnięciu do klamki i chciała
to przeżyć. Dotknięcie mocy dobra odciskającej piętno na
wcielonym złu, bo w ostateczności tym przecież była.
Do Domu
Bożego prowadziły szerokie, kamienne schody. Wspinała się licząc
każdy. Jeden, dwa, trzy... Do bramy w murze było ich czterdzieści.
- Ciekawe...
Pchnęła
metal. Skrzydła rozsunęły się z jękiem protestu. Rozejrzała się
wokół. Przed sobą miała kolejne cztery stopnie. Poza liśćmi na
drzewach nic się nie poruszało. Ostrożnie uniosła prawą nogę i
stanęła na uświęconej ziemi. Żadnej reakcji. Żaden grom nie
walnął w jej stopę, nawet wiatr nie zadął mocniej dla
podkreślenia tak niegodnego czynu. Z lekkim zawodem zrobiła kolejny
krok. Znów nic. Uśmiech zniknął. Tak bardzo przejęła się
brakiem efektów specjalnych, że umknęła jej zmiana dużo
subtelniejsza. Dopiero na żwirowanej ścieżce zdała sobie sprawę,
że coś jest nie tak. Rozejrzała się zaintrygowana, ale nic
widocznego się nie stało. Kilka metrów dalej zaczynały się stare
nagrobki. Zawsze lubiła cmentarze. Panujący na nich spokój koił
nerwy. Senna cisza jaka je wypełniała pozwalała się skupić
lepiej niż gdziekolwiek indziej.
Cisza.
Wreszcie zauważyła, co jest nie tak. Ta cisza nie była senna.
Wypełniało ją zniecierpliwienie, oczekiwanie i wrogość. Nie
chcieli jej tu. Zakłócała ich sen. W jej umyśle zakiełkowało
ziarno strachu, ale zdusiła je. Wróciło podniecenie. Coś się
zaczynało dziać. Starając się dostroić do napływających
doznań, ruszyła w stronę głównych drzwi do świątyni. Z każdym
krokiem niezadowolenie wokół rosło. Powietrze gęstniało, wiatr
dawno ucichł. Zafascynowana brnęła dalej. Wpatrywała się pod
nogi, żeby wzrok jej nie rozpraszał, dlatego zobaczyła go dopiero,
gdy miała stanąć na schodkach do wejścia. Dzieliło ich jakieś
półtora metra. Przed przemianą chyba nigdy nie pokazał jej się
aż tak materialny. Dzięki bijącej od niego poświaty widziała
nawet pory na jego nosie. Ale nie to przyciągnęło jej uwagę.
Całkowicie pochłonęły ją oczy. Te same, które kiedyś
wypełniało ciepło i miłość. Teraz błyszczały stalowym chłodem
i nienawiścią. Najgorsze, że wiedział dobrze, że to ona. To
sprawiało, że jego uczucia były jeszcze gwałtowniejsze.
- Biały...
- Demonie, wkroczyłeś na poświęconą ziemię i łamiesz zasady przymierza. - Jego głos był pełen nienawiści, widmowe dłonie zaciskał w pięści.
- Po naszym ostatnim spotkaniu spodziewałam się chłodnego przyjęcia, ale nie aż tak...
- Jeśli zaraz nie opuścisz tego miejsca, odeślę cię do otchłani. - Wiedziała, że nie żartuje i nie zmieni zdania, a jednak ani drgnęła.
- Znasz moje imię, więc czemu mnie nim nie nazwiesz?
Nie
zniżył się do udzielenia odpowiedzi, ale tego też nie oczekiwała.
Swoją kwestię już wygłosił. Dziwiło ją tylko, że jeszcze nie
zrealizował groźby. Zawsze zaczynał egzorcyzmy tuż po tym, jak
wybrzmiało ostatnie słowo przepisowego ostrzeżenia. Teraz jednak
się wahał lub... Czekał? Tylko na co? Rozejrzała się, ale
wszystko wyglądało, jak wcześniej. Nagle pojawił się ból.
Uderzył znienacka z taką siłą, że zgięła się w pół, a potem
upadła na trawę. Skóra paliła, całe ciało wiło się w
spazmach. Krzyczała. Przeklinała w duchu swoją głupotę. Nie
chciała znów umierać. Nie chciała tam wracać.
Wyczuła
zbierające się wokół niej duchy. Skupiła się na nich i to ją
trochę otrzeźwiło. Emanowały gniewem. Zakłóciła ich spokój i
cieszyły się, że spotyka ją kara, dlatego przybywały. Napawały
się jej krzywdą. Tak pełne nienawiści, a jednocześnie
błogosławione i czekające na zbawienie. Uśmiałaby się, gdyby
nie okoliczności.
Gdzieś
na granicy postrzegania pojawił się ruch. Towarzyszyło mu światło
tak jasne, że raziło zmysły. Wiedziała co to, gdy tylko zaczęło
zataczać okrąg. Musiała się ruszyć, zanim zostanie zamknięty,
bo inaczej jej już i tak niewielkie szanse znajdą się bardzo
blisko zera. Problem w tym, że została przykuta. Znała to
zaklęcie. Sama je użyła kilka razy, ale nigdy się nie
dowiedziała, jak się przed nim bronić.
Ból
otumaniał, więc tym bardziej nie mogła się skupić, a czas
uciekał szybko. Otworzyła oczy i spojrzała na linię zaczynającą
się prawie przed samą twarzą. Nabrała powietrza w płuca i
dmuchnęła. Oczywiście niewiele to dało, bo solna ścieżka była
odpowiednio gruba, ale spróbowała jeszcze raz. Jej wróg zaczął
się śmiać. W świetle kilku świec zdołała zauważyć, że Biały
zniknął. Nie zamierzał nawet własnoręcznie jej odesłać.
Zostawił to zwykłemu człowiekowi, prawie dziecku. Chłopak miał
na oko jakieś piętnaście lat. Ciemne włosy przesłaniały mu
twarz. Workowata kurtka i luźne dżinsy wisiały na patykowatym
ciele. Okaz nędzy i rozpaczy. Był już tak blisko, że blask ognia
z jednej ze świec odbił się w aparacie na zęby. Już prawie
zamknął krąg, ale przerwał, by przypatrzeć się jej bezowocnym
wysiłkom. Wściekła się. Nie mogło jej pokonać takie nic. Nie
pozwoli na to.
Ból
zszedł na drugi plan, a jego miejsce zajął gniew. Pozwoliła mu
narastać, a potem uwolniła z krzykiem. Czuła jak wypływa z
kanalików skóry wraz z potem. Wbrew prawu ciążenia płynął w
górę pleców i stapiał się koło łopatek. Księżyc jakiś czas
temu schował się za chmurami, ale teraz zdecydował się spoza nich
wyjrzeć. Jego blask padł na wielkie, czarne skrzydła. Zdawały się
go pochłaniać. Rozpostarły się szeroko i kilkoma machnięciami
nie tylko rozproszyły niedokończony krąg, ale również
przewróciły jego twórcę oraz odgoniły duchy. Dalej była
niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, ale ból zmniejszył się do
delikatnego ćmienia z tyłu głowy i to mogła z łatwością
znieść. Ponownie spróbowała się skupić. Przypomniała sobie
słowa zaklęcia i zawzięcie szukała luki. Czuła, że gdzieś tu
jest, że prawie ją ma. Błąkała się tuż pod powierzchnią, ale
znów powrócił ból i to silniej niż wcześniej. Biały wrócił z
pomocą. Jednocześnie czyjeś dłonie otoczyły ją i więzy pękły.
Cały świat ucichł i zniknął za czarną kurtyną nieświadomości.
Najpierw
poczuła zapach - męski, pierwotny, kuszący. Uderzał falami, nie
pozwalając się przyzwyczaić. Potem skóra dała znać o silnych
dłoniach trzymających ją w delikatnym uścisku. Otworzyła oczy i
napotkała jego chłodne spojrzenie.
- No proszę, mój prywatny demon.
Zaczynał
się pochylać, ale na te słowa znów się wyprostował i po prostu
ją upuścił. Na szczęście wymęczone ciało spotkało - zamiast
twardej ziemi - kanapę.
- Kazałem ci zostać w domu.
- O ile sobie przypominam, to nie kazałeś, a zasugerowałeś, że lepiej by było, gdybym została.
- Na jedno wychodzi. Miałaś tu siedzieć. A ty zamiast tego ruszasz prosto do najbliższej świątyni. Masochizm rozumiem, ale wracać po to, żeby znów umrzeć?
- Dramatyzujesz. Po prostu chciałam zobaczyć, czy dostanę piorunem, czy coś... Skąd mogłam wiedzieć, że od razu trafię na Białego?
- On cie szuka, idiotko!
- Mnie? No nie przesadzajmy, opiekował się wieloma ludźmi...
- Już nie jesteś człowiekiem! Wróciłaś jako czarny pomiot. Nawet nie wyobrażasz sobie jak rzadko się to zdarza. Jeszcze rzadziej powrót następuje w pełni ukształtowanej postaci.
- Eee, to znaczy, że powracają w kawałkach?
- Jesteś tak pusta, czy tylko udajesz? Jako dzieci. Najczęściej powracacie jako dzieci i musimy się uganiać za bezmyślnymi bachorami. Jak widać przynajmniej pod jednym względem nie różnisz się od innych.
Wstała.
Zachwiała się, ale oparcie kanapy pomogło zachować resztki dumy.
Była wściekła, ale tym razem głównie na siebie. I zmęczona.
Ruszyła do drzwi, żeby dostać się do sypialni. Z chęcią
odepchnęłaby jego rękę, ale nawet jej nie wyciągnął. Limit
pomocy został tymczasowo wyczerpany.
Za
drzwiami przyłożyła czoło do ściany i starała się uspokoić
oddech. Schody wyglądały jak czarny szlak na Mount Everest, ale
wspomnienie miękkiej pościeli dodało sił. Przystawała co dwa
kroki, aż do momentu, gdy poczuła, że na nią patrzy. Zagryzła
zęby i bez dalszej zwłoki dotarła na szczyt. Tam siły zawiodły.
Podłoga powitała ją z otwartymi ramionami. Wydawała się dużo
wygodniejsza od odległego łóżka. Zaczynała wierzyć jej
zapewnieniom, że nigdzie nie będzie wygodniej. I wtedy znów on
pojawił się na linii wzroku, a właściwie sam but i kawałek
nogawki.
Przeszedł
nad nią i jak gdyby nigdy nic, wszedł do łazienki. Słyszała, że
bierze prysznic, potem mył zęby. Wreszcie wyszedł i skierował się
prosto do swojej sypialni.
- Ty jeszcze tutaj? Uważaj, bo jak będziesz tak leżeć rano, to mogę cię niechcący nadepnąć.
Nie
widziała twarzy, ale była pewna, że się złośliwie uśmiechał.
Gdy tylko zniknął za drzwiami, uniosła się i zaczęła czołgać
do łóżka. Z trudem się na nie wspięła i zasnęła.
***
- Ubieraj się!
Równo
z pierwszą sylabą trafiło ją coś twardego. Ten głos zaczynał
jej się kojarzyć ze wszystkim co najboleśniejsze i
najobrzydliwsze. Chciała go zignorować, ale na to nie pozwolił.
Całe ciało opierało się przed każdym ruchem, ale nawet na to nie
zaważał. Ściągnął z niej kołdrę, a potem pociągnął za nogę
tak, że wylądowała na dywanie.
- Za dziesięć minut masz być na dole, bo odjadę bez ciebie.
Nawet
nie spojrzała jak znika za drzwiami. Czuła, ze nie żartował i
wręcz cieszyłby się, gdyby nie zdążyła. Ubrała się jak
najszybciej ignorując sztywne mięśnie. Niestety znalezienie
adidasa w pościeli zabrało jej kilka cennych minut. Opłukała
twarz w łazience i wybiegła na dźwięk odpalanego silnika.
- Jeszcze nie minęło dziesięć minut – rzuciła zatrzaskując drzwi auta.
- Naprawdę? - Ruszył gładko.
Żadne
z nich nawet nie próbowało przerwać ciszy. Jechali głównie przez
jakieś góry porośnięte lasami i małe wioski. Powtarzające się
widoki zaczęły działać odprężająco. Myśli biegały swobodnie.
Chłonęła obraz za obrazem. Ludzie prowadzili swoje zwykłe życie,
drzewa zrzucały coraz więcej liści. Wszystko biegło swoim rytmem,
tylko ona już z niego wypadła. Kiedyś takie myśli by ją
przygnębiły. Teraz czuła zaciekawienie zabarwione niepewnością.
Obracała w myślach wszystkie informacje, które posiadała. Nie
było tego zbyt wiele. Wiedziała, że była człowiekiem, ale z
tamtego życia pamiętała tylko, że była kimś wyjątkowym. Znała
Białego, a on znał bardzo dobrze ją. Była dobra, ale coś musiało
się zmienić, bo umarła i wróciła zła. Starała się odszukać
jakieś wspomnienie z drugiej strony, ale było to jak dawno
zapomniany sen. Zostało tylko przeświadczenie, że już nigdy nie
chce tam wrócić.
CDMN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz