wtorek, 17 maja 2016

Powrót


I


Mała iskra życia w nicości. Wokół tylko ciemność. Ani góry, ani dołu, bez poczucia ciężaru, czy upływu czasu. Mogła równie dobrze spadać, co tkwić w zawieszeniu. Żadnego punktu odniesienia, tylko ból. Ataki następowały z każdej strony. Czasem pojedynczo, a czasem wiele naraz. Pochłaniali ją cząsteczka po cząsteczce. Istniało jej coraz mniej, a tak bardzo chciała trwać dalej. Nie mogąc uchronić się przed bólem w inny sposób, próbowała rozproszenia. Małe iskiereczki odsuwały się coraz dalej i dalej. Ciemność nie dała się oszukać. Maleńkie punkciki gasły, a ból, mimo że słabszy, dalej dotykał każdej z nich. Pojedyncze umieranie, było gorsze niż wcześniejszy ból. Połączenie zdawało się jedynym wyjściem. Wróciły do siebie. Skupiły się. Ścisnęły tak bardzo, że w swoim istnieniu zdawały się nie istnieć. Przestały czuć nawet pustkę wokół. Otoczone. Przyciągały coraz więcej i więcej. To wszczepiało się w nie. Wciskało w każdą wolną przestrzeń. Łączyło blask i mrok. Kiedy stały się tym i nimi, odezwał się głos. Był przepełniony obietnicą. Nie rozumieli, co mówi, ale było w tym tyle istnienia. Chcieli tego. Pragnęli, jakby to pragnienie było wypalone w nich samych, w każdej cząsteczce. Powolutku wychodzili z ukrycia. Kierując się głosem, wypływali na powierzchnię istnienia. Głos był cierpliwy i nieustannie nimi kierował. Wabił i wzywał. Podsycał pragnienia i obiecywał spełnienie. W końcu zasłona ciemności się uniosła. Widzieli. Czuli się tak słabo. Pozwolili zasłonie opaść, bo nie zagrażała już istnieniu.
Znów głos. Brzmiał inaczej, mniej. Skupili się i wytężyli siły, by zobaczyć. Udało się. Niewyraźne, zamglone kształty wynurzyły się z mroku. Ból poraził, ale nie przerażał, nie zmuszał, żeby się schować. Był dobry, niósł ze sobą życie. Mlasnęli. Pragnęli. Wszystko stało się pragnieniem. Wyparło wszystkie inne myśli. Głos to wyczuł. Zbliżył się. Słyszeli to i czuli. Pojawił się też zapach. Drażniący, metaliczny, a jednocześnie tak słodki i przyzywający. Lepkie pojawiło się na nich. Tak bardzo chcieli pić. Małe krople spływały do wewnątrz. Dodawały siły. Powoli. Za wolno, chcieli więcej i szybciej. Urwało się. Narastała wściekłość. Warknęli. Chwilę później rozległ się śmiech. Dźwięczny, ale jeszcze bardziej rozdrażniający. Nie myśleli o tym. Pragnęli, ale zamglony kształt nie chciał dać więcej, chociaż rozumiał. Gniew rósł, a potem nagle wróciła ciemność.
Hałas. Daleko, ale zbliża się. Podniosła powieki. Znów obraz był zamglony, ale powoli nabierał ostrości. Plamy szarości przekształciły się w ściany i sufit. Po prawej wyłonił się prostokąt stalowych drzwi. W delikatnej poświacie padającej z małego okratowanego okienka nie dostrzegła żadnych mebli, poza łóżkiem na którym leżała. Skupiła się na nim. Twardy materac, zupełnie jakby obciągnąć materiałem deskę. Blade ciało ktoś przykrył jasnym kawałkiem płótna. Czuła je na całej skórze. Była naga. Dwie, dość spore wypukłości poniżej wyraźnie określały płeć cielesnej powłoki. Kobieta. Tak, to było właściwe. Była kobietą, więc też powinni. Spróbowała podnieść rękę. Udało się, ale była ciężka i nie do końca słuchała poleceń. Zamiast ją unosić, postanowili przesunąć po ciele pod przykryciem. Powędrowała od pępka powoli w górę. Pieszczotliwie przejechała po piersi. Skóra była delikatna, jedwabista. Dotyk elektryzował i pobudzał. Zwłaszcza drażnienie samego wierzchołka. Słabość odchodziła, coś się budziło. Mrowienie na skórze stawało się coraz bardziej pobudzające, umysł okrywała mgiełka. Ścisnęli sutka. Przez ciało przeszedł prąd.
Zabawę przerwał blask gołej żarówki zawieszonej na suficie pośrodku pomieszczenia. Towarzyszył mu szczęk zamka. Drzwi się uchyliły. Najpierw pojawiła się w nich nienaturalnie biała, smukła dłoń. Podążał za nią idealnie wyprasowany rękaw czarnej koszuli. Drogie, szczerozłote spinki do mankietów wyraźnie się odznaczały. Na progu widać już było świeżo wypastowany, skórzany but. Czarne jeansy dziwnie nie pasowały. Podtrzymywał je czarny, prosty pasek. Nie było krawata, ani muszki. Koszula była rozpięta pod szyją. I ta twarz, zmysłowe usta, prosty nos, czarne oczy. Patrzył wprost na nią. W policzkach pojawiły się dołeczki razem z drapieżnym uśmiechem wpełzającym na usta. Zapragnęła je poczuć.
  • Witam z powrotem. Widzę, że przeszkadzam. Ale chyba mi wybaczysz, bo przyszedłem zaspokoić twoją odrobinę inną potrzebę. Jeśli będziesz chciała, z tą również mogę potem pomóc.
W otchłani źrenic błysnęła duma i pewność siebie. Zapragnęła ją zgasić, zdeptać.
  • Poradzę sobie...
Głos był zachrypnięty, drugi wyraz poprzedził suchy kaszel. Uśmiech zuchwalca, zamiast zniknąć, jeszcze się poszerzył.
  • Jesteś silniejsza. Bardzo dobrze.
Ruszył w jej stronę z gracją drapieżnika. Podziwiała płynność każdego ruchu, grę mięśni. Pozwoliła mu podejść na odległość metra, a potem odsłoniła zęby. Momentalnie się zatrzymał. Uniósł brew w niemym pytaniu.
  • Co to jest?
  • Jedzenie. Za bardzo się staraliśmy, żeby pozwolić ci umrzeć z głodu.
  • Zostaw i wyjdź.
  • Tu?
Kiwnęła głową i cały świat lekko zawirował. Postawił tacę na podłodze i odsunął się pod ścianę. Wyraźnie nie zamierzał jej posłuchać. Cały był jednym, wielkim niebezpieczeństwem. Każdą komórką ciała wyczuwała niebezpieczeństwo.
  • Wyjdź – warknęła.
  • Wybacz, ale nie potrafię oprzeć się pokusie zobaczenia ciebie pełzającej nago po podłodze.
Ponownie obnażyła zęby, tym razem nie dało to żadnego efektu. Nie mogła pozwolić mu dalej dominować. Zamknęła na chwilę oczy i spróbowała ocenić zasób sił. Nie było tego dużo, ale jeśli się skupi...
Otworzyła oczy i z całej siły szarpnęła przykrywające ją płótno. Nie poleciało daleko, zaledwie rąbek dotykał tacy. Chichot wypełnił pomieszczenie. Zaczął przeradzać się w śmiech, ale umilkł, kiedy materiał zaczął się poruszać zupełnie jakby ktoś przesuwał coś pod spodem. Naczynie zabrzęczało delikatnie, a potem całość podążyła w stronę łóżka. Przez cały czas nie spuszczała wzroku z przystojnej, męskiej twarzy. Odpowiadało jej równie niewzruszone spojrzenie. Gdy po około minucie walki taca wylądowała koło niej, mężczyzna z błyskiem w oku ukłonił się i wyszedł, a ona, całkowicie wyczerpana, z radością powitała ciemność.
Samotna dziewczynka huśta się w parku. Jest taka szczęśliwa. Wokół rozbrzmiewa jej śmiech. Wszystko wokół wypełnia życie. Drzewa i krzewy wręcz nim kipią. Nagle słońce chowa się za chmurami. Cień pada prosto na dziecko. Różowa sukienka pokrywa się plamami czerwieni. Zamiast śmiechu rozbrzmiewa płacz. Przypomina pisk chorego zwierzęcia. Wydaje się wszechobecny i drażni uszy. Sekundę potem już go nie słychać... Nie ma w parku i dzień też dawno przeminął. Z prawej dobiegają jakieś dziwne odgłosy. Podchodzi tam. Mężczyzna w brudnym płaszczu pochyla się oparty o ceglaną ścianę. Rzyga. Czuje niesmak. Odwraca się. W ciemności coś się porusza. Mały kot. Skrada się w stronę leżącego koło śmietnika kartonu. Zastyga, gdy pojawia się tam malutki pyszczek. Nieświadoma mysz wychodzi na zewnątrz w poszukiwaniu pożywienia. Kociak odwraca łepek w jej stronę i uśmiecha się. Potem jednym susem dopada zdobyczy. Zatapia w niej kły. Z maleńkiego ciałka wypływa krew. Jest jej tak dużo... Kałuża ciągle się powiększa. Następne miejsce i znów krew, i znów, i znów...
Minęła dłuższa chwila nim czerwone plamy zniknęły sprzed oczu. Żarówka dalej wypełniała celę ciepłym blaskiem. Gwałtownie przekręciła głowę i utkwiła spojrzenie w tacy. Leżała w zasięgu ręki, tuż koło łóżka, więc to nie był sen. Tylko jak mogła to zrobić? Wiedziała, że to ona, a nie jej tajemniczy gość, bo czuła wypływającą energię, formującą się w coś podobnego do szerokiego ramienia. Do mózgu dotarły nawet sygnały o ciężarze i ciepłej pieszczocie metalu.
Powoli się podniosła. Delikatne zawroty głowy minęły po kilku oddechach, więc sięgnęła po tacę. Chłodna. Postawiła ją przed sobą na łóżku i zaczęła oglądać zawartość. Na srebrnej tafli ustawiono dwa rzędy miseczek i trzy literatki.
  • I to ma być śniadanie? Wygląda raczej jak zestaw do degustacji.
Przyglądała się podejrzanie zawartości każdej i pożałowała odprawienia kelnera. Bez niego mogła się tylko domyślać zawartości niektórych. Żołądek zaczął domagać się wypełnienia, więc chwyciła pierwszą miseczkę z lewej. Była wypełniona czymś podobnym do musu truskawkowego. Pachniało zachęcająco, więc skosztowała. Słodko-kwaśny, lekko piekący smak napełnił jej usta śliną.
  • Bez wątpienia truskawki. I to rewelacyjne. Szkoda tylko, że tak mało.
Zachęcona sięgnęła po następne naczynie. Wypełniający je biały puch przecinały zielone paseczki szczypiorku. Bardzo lubiła twarożki, ale tego starczyło ledwie na dwa kęsy. Bez wahania sięgnęła po kawałeczek pieczonej piersi z kurczaka i łyknęła wody. Zachłysnęła się i wypluła wszystko na podłogę. Szklanka była zimna, a jednak jej zawartość sparzyła. Smak był ohydny. Miała wrażenie, jakby połknęła rzeczny szlam. Chciała przepłukać usta, ale bała się zawartości pozostałych szklanek. Jeden płyn miał barwę zbliżoną do moczu, a drugi ciemnoczerwoną. Czując początki odruchu wymiotnego, z desperacją sięgnęła po przypominającą sok pomidorowy, gęstą ciecz. Już po pierwszej kropli poczuła ulgę. Nigdy czegoś takiego nie piła, ale napój był bardzo smaczny. Z ulgą oparła się o ścianę.
Zmierzyła nienawistnym spojrzeniem wrogi płyn i odstawiła go na podłogę. Zostały jeszcze trzy miseczki i szklanka. Podnosiła każde naczynie do nosa. Tatar, kawałki nie przyprawionego, surowego mięsa i sok jabłkowy. Tym zdawały się przynajmniej być. Przyglądała się tak im chwilę, po czym sięgnęła po szklankę. Miała teraz w prawej napój czerwony, a w lewej siki.
  • Raz kozie śmierć.
Słodki sok spłynął bez przeszkód prosto do żołądka. Zostały tylko mięsa. Dziwiła się samej sobie, że chce ich spróbować. Tatara jadła już kiedyś i nawet okazał się smaczny, ale myśl o krwistym steku wywoływała zawsze mdłości. Tym razem jednak było inaczej. Wszystko pachniało zachęcająco. Uśmiechnęła się pod nosem. Całe ciało wypełniło oczekiwanie. Powoli zlizała próbkę mielonki. Wraz z rozpływającym się w ustach smakiem poczuła perwersyjną radość i podniecenie. Wzięła jeszcze kęs i rozsmarowywała językiem na podniebieniu. W koniuszkach palców poczuła mrowienie. Zamknęła oczy i wymacała jeden z kawałeczków z którejś z pozostałych miseczek. Powoli rozchyliła usta i wsunęła go zmysłowo do środka. Chwilę ssała jak ulubionego cukierka, a potem zacisnęła na nim szczęki. Z jej ust wypłynął jęk...
Stał nago w jakimś pokoju. Przed nim klęczała naga blondynka. Jej niewinną twarz znaczył rozmazany łzami makijaż. Włosy miała zebrane z tyłu głowy ręką, która jednocześnie dociskała jej usta do podbrzusza. Jej ruchy wzmagały rozkosz. Tak samo działał widok udręki i bezsilnej nienawiści w oczach. Dłoń szarpnęła do tyłu. Druga uderzyła prosto w twarz tak mocno, że blondyna przewróciła się na podłogę. Następny cios trafił w pośladek zostawiając czerwony odcisk, potem kolejny i jeszcze jeden, aż z jej ust wypłynął szloch. Uklęknął za nią i rozkazał głębokim głosem, żeby się wypięła. Nie było sprzeciwu, została złamana. Jej strach podniecał tak bardzo. Czuł, że długo nie wytrzyma. Nie zważał na krzyki, była tylko rozkosz zabarwiona krwią...
Obudziła się na podłodze koło drzwi. Czuła zawroty głowy i lekkie mdłości. Przez chwilę nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie jest. Zobaczyła łóżko i doczołgała się do niego. Po drodze pokaleczyła dłonie na porozrzucanym wszędzie szkle. Z ulgą złożyła głowę na poduszce. Tuz koło nosa zauważyła kawałek mięsa. Wyglądał tak soczyście. Z desperacją zacisnęła na nim zęby.
Leżała w wannie. Woda była czerwona od krwi. Wszystko bolało i piekło. Skuliła się słysząc uderzenie w drzwi. Wiedziała, że to ojczym zanim krzyknął, żeby wychodziła. Wiedziała, że ukarze ją za nieposłuszeństwo, ale czy mógł jej zrobić coś jeszcze gorszego? Mógł. Powoli wstała i nie wycierając się nawet, powlekła się do kuchni. Wzięła pierwszy nóż, jaki znalazła. Był długi i ostry, a to wystarczyło. Weszła do sypialni ze schowanymi za plecami rękami i opuszczoną głową, bo tak jej kazał wchodzić. Nie widział noża. Zauważył tylko jak z miejsca, gdzie wcześniej prężyła się jego duma, tryska krew. Odsunęła się, nie czując satysfakcji. Była taka pusta w środku. Spojrzała na ostrze, dotknęła je palcem i poczuła przyjazne ciepło. Jej wzrok przebiegł wzdłuż rękojeści i dłoni zabarwionych jego krwią.
Krzyknęła i drzwi momentalnie się otworzyły. Była wściekła. Chciała zabić tego mężczyznę. I dopiero dusząc go przy ścianie, zauważyła, że to nie on. Rozbolała ją głowa. Depcząc szkło, wróciła do łóżka. Nic nie znajdowało się na swoim miejscu, ona nie była, gdzie powinna. Jej wzrok natrafił na odbicie w tacy. Wpatrywała się swoją twarz i czarne, pozbawione gałek oczy. W nich ujrzała odpowiedź i kolejne pytania.


II
  • Czym jestem?
Głos brzmiał spokojnie, ale ciało na zrelaksowane nie wyglądało. Siedziała skulona w rogu kanapy pokoju, do którego ją przyprowadził. Wcześniej pomógł w kąpieli i opatrzył rany po szkle. Gorąca woda i ogień z kominka powinny ją rozgrzać, jednak ciągle drżała. W ogóle nie interesowała się otoczeniem. Równie dobrze mogła z powrotem być w celi. Był zniecierpliwiony i głodny, a ona jakby nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia. Nie przywykł do czegoś takiego. Jego ego cierpiało. Zatopił się we wspomnieniach z ostatniego podboju, dlatego za pierwszym razem jej nie usłyszał.
  • Czym jestem?
Milczał. Odsunął się od okna i zajął fotel naprzeciwko dziewczyny. Rozsiadł się wygodnie. Specjalnie przedłużał ciszę jako karę za kilkugodzinne ignorowanie. Wreszcie uniósł kąciki ust zadowolony z efektu i odpowiedział.
  • Zagadką.
Zmarszczyła brwi.
  • Niepotrzebnie wszystko komplikujesz.
  • Ja komplikuje? Chce tylko wiedzieć, co się ze mną stało.
  • Żyjesz. To chyba najważniejsze. Tego przecież tak bardzo chciałaś, inaczej byś nie wróciła.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miał rację i nienawidziła go za to. Wszystko było jej winą, ale nie zamierzała się do tego przyznawać. W końcu każdy popełnia błędy. Szkoda tylko, że jej doprowadził do tej sytuacji.
Wstał i włożył ręce do kieszeni. Zatopił wzrok w regale, jakby chciał przeczytać tytuły na grzbietach książek.
  • Wychodzę, na pietrze jest sypialnia. Powinnaś znaleźć w niej wszystko, czego potrzebujesz.- Brzmiał zupełnie jakby już był daleko.
  • Dokąd idziesz?
  • Chyba nie myślisz, że będę się tłumaczył?
Oczy mu błysnęły. Tak bardzo chciała go uderzyć, ale się powstrzymała. Odwróciła wzrok w stronę ognia. Wsłuchiwała się w odgłos kroków, aż ucichły przy drzwiach. W końcu nacisnął klamkę. Minęła dłuższa chwila ciszy i już myślała, że rozpłynął się w powietrzu lub coś w tym stylu, gdy się odezwał.
  • Zapomniałbym. Lepiej jeszcze dziś nie wychodź.
  • Czyli jestem nie tylko demonem, ale i więźniem?
  • Nie bądź dzieckiem, nie jesteś demonem... Przynajmniej nie w stricte tego słowa znaczeniu.
  • Więc czym w końcu jestem? Odpowiesz? A może sam nie masz pojęcia?
Cisza. Odwróciła się i zamarła z na wpół otwartymi ustami. Chwilę szukała go wzrokiem, ale na próżno. Była sama.
  • Pięknie.
Powinna czuć ulgę. W końcu ją zostawił i mogła jeszcze raz wszystko na spokojnie przemyśleć. Problem w tym, że tego właśnie robić nie chciała. Bała się, co może odkryć. Żołądek zamienił się w ciążący głaz, więc zdecydowała ruszyć na zwiedzanie domu.
Stopy zapiekły, gdy oparła na nich ciężar, ale wytrzymały. Po kilku krokach puszysty dywan się skończył, a stąpanie po parkiecie okazało się jeszcze mniej przyjemne, ale brnęła dalej. Przypomniały jej się czasy dzieciństwa, gdy biegała w lecie boso po podwórzu, bo uparcie chciała pokazać, że lubi to tak jak mama. W rzeczywistości małe kamyczki wbijały się nieprzyjemnie w delikatną skórę przy każdym kroku, ale nie ubrała butów. Z tym samym uporem teraz zdecydowała wszystko obejrzeć.
Dom nie był duży. Na wprost gabinetu znajdował się duży drewniany stół z dopasowanymi do niego rzeźbionymi krzesłami. Za nim stał barek oddzielając kuchnię. Zapaliła światło. Ciepły blask wypełnił gustowne, ciemnobrązowe meble z zaokrąglonymi kantami i zdobionymi gałkami. Na lewo rozciągał się salon. Kremowe ściany i białe kanapy sprawiały bardzo przytulne wrażenie. Całość ukształtowana w literę L oddzielała ją od łazienki, w której wcześniej się kąpała. To pomieszczenie postanowiła pominąć.
  • No proszę. Podoba mi się gust demona, może już wcześniej miałam predyspozycje do tej roli.
Powoli ruszyła na lewo przytrzymując się ściany. Minęła drzwi wejściowe i wspięła się na schody. Na pietrze były trzy pary drzwi. Pierwsze prowadziły do pokoju, o którym inkub wspominał. Omiotła spojrzeniem łóżko, na którym leżały przygotowane dla niej ubrania i ruszyła w ich kierunku. Spodziewała się wyzywającej sukienki lub mini i topu przypominającego bardziej stanik niż koszulkę, ku swojej uldze zobaczyła zwykłe dżinsowe rurki i koszulkę z nadrukiem. Rozglądała się chwilę w poszukiwaniu bielizny. Znalazła ją pod koszulką. Z niedowierzaniem przyglądała się czarnemu, koronkowemu kompletowi z małymi, czerwonymi kokardkami. Dopiero po chwili zauważyła kartkę.
„ Mam nadzieję, że pasuje idealnie.”
Pasowało. Po raz pierwszy po powrocie zapragnęła zobaczyć się w lustrze. W pokoju go nie było, więc przeszła do pomieszczenia obok. Okazało się, że to łazienka. W porównaniu do tej na dole boleśnie malutka. Ledwo mieściły się tu kabina prysznicowa i umywalka. Zaraz obok tej ostatniej wisiała spora tafla w zdobionej, drewnianej ramie. Tak, bielizna pasowała idealnie. Czerń podkreślała jasną cerę. Przez koronkę stanika zalotnie wyglądały różowe aureole sutków. Figi podkreślały zalotną krągłość pośladków. Uniosła ręce wysoko w górę. Dokładnie zbadała spojrzeniem obraz z lustra i zaśmiała się patrząc prosto w oczy odbicia. Nigdy nie czuła się tak kobieco. Zawsze była szczupła, ale cały czas coś odbiegało od normy. A to za małe biodra, za mało sterczące piersi, fałdka za dużo tu czy tam. Teraz nie potrafiłaby wskazać, co i gdzie poprawiono, ale liczył się efekt. Musiała wyjść. Wróciła szybko do sypialni i wciągnęła resztę ubrania. Potem zbiegła lekkim krokiem na parter. W maleńkim przedpokoju znalazła kozaczki na obcasie jakieś pół numeru za duże, ale ledwo zwróciła na to uwagę. Dopiero widok bandaży, gdy je ubierała, przypomniał o ranach na stopach. Całkowicie o nich zapomniała. Z powrotem zaczęły piec, ale zignorowała to. Otworzyła drzwi, ale podmuch zimnego wiatru z powrotem je zamknął. Zadrżała. Złapała czerwony płaszcz do pół uda i narzuciła na ramiona. Wyskoczyła na zewnątrz i ruszyła bez celu w noc. Mimo wiatru było cudownie. Ciemne chmury tylko w małej cząstce zakrywały niebo. Gwiazdy migotały radośnie, przydrożne drzewa na powitanie muskały jej głowę gałązkami. Wdychała zapach wczesnej jesieni. Nie była w mieście. Przeczył temu spokój i cisza. Zamiast spalin wyczuwała ciągnące od pól zapachy skoszonego zboża i zoranej ziemi. Gdzieś zaszczekał pies, po chwili odpowiedziały mu dwa inne. Tuż pod powierzchnią mroku tętniło tak wiele życia. Jego pulsowanie drażniło komórki ciała. W palcach czuła mrowienie, w głowie lekkie zawroty. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Zaczęła biec. Stukot obcasów wybijał rytm grającym świerszczom. Żałowała, że nie pada. Byłoby jak w jakiejś scenie z filmu. Wiatr rozwiewał płaszcz, a ona się śmiała. Skręciła w jedną z mijanych, nieoświetlonych uliczek. Co chwilę potykała się o koleiny, kamienie i kępki cudem ocalałej trawy. Biegła coraz szybciej, aż świat wokół zlał się w jeden pas ciemności. Uniosła głowę i stanęła. Na wzgórzu prawie na wprost, oświetlony z każdej strony wznosił się kościół. Przypominał ten, do którego chodziła w dzieciństwie. Mały prostokąt z niewiarygodnie grubymi ścianami, wielkimi oknami z witrażami i metrową wieżą na środku dachu. Mur, który go otaczał, prawie w całości pokrywał bluszcz.
Z psotnym błyskiem w oku ruszyła w tamtym kierunku. Spodziewała się standardowego sparzenia dłoni, przy sięgnięciu do klamki i chciała to przeżyć. Dotknięcie mocy dobra odciskającej piętno na wcielonym złu, bo w ostateczności tym przecież była.
Do Domu Bożego prowadziły szerokie, kamienne schody. Wspinała się licząc każdy. Jeden, dwa, trzy... Do bramy w murze było ich czterdzieści.
  • Ciekawe...
Pchnęła metal. Skrzydła rozsunęły się z jękiem protestu. Rozejrzała się wokół. Przed sobą miała kolejne cztery stopnie. Poza liśćmi na drzewach nic się nie poruszało. Ostrożnie uniosła prawą nogę i stanęła na uświęconej ziemi. Żadnej reakcji. Żaden grom nie walnął w jej stopę, nawet wiatr nie zadął mocniej dla podkreślenia tak niegodnego czynu. Z lekkim zawodem zrobiła kolejny krok. Znów nic. Uśmiech zniknął. Tak bardzo przejęła się brakiem efektów specjalnych, że umknęła jej zmiana dużo subtelniejsza. Dopiero na żwirowanej ścieżce zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Rozejrzała się zaintrygowana, ale nic widocznego się nie stało. Kilka metrów dalej zaczynały się stare nagrobki. Zawsze lubiła cmentarze. Panujący na nich spokój koił nerwy. Senna cisza jaka je wypełniała pozwalała się skupić lepiej niż gdziekolwiek indziej.
Cisza. Wreszcie zauważyła, co jest nie tak. Ta cisza nie była senna. Wypełniało ją zniecierpliwienie, oczekiwanie i wrogość. Nie chcieli jej tu. Zakłócała ich sen. W jej umyśle zakiełkowało ziarno strachu, ale zdusiła je. Wróciło podniecenie. Coś się zaczynało dziać. Starając się dostroić do napływających doznań, ruszyła w stronę głównych drzwi do świątyni. Z każdym krokiem niezadowolenie wokół rosło. Powietrze gęstniało, wiatr dawno ucichł. Zafascynowana brnęła dalej. Wpatrywała się pod nogi, żeby wzrok jej nie rozpraszał, dlatego zobaczyła go dopiero, gdy miała stanąć na schodkach do wejścia. Dzieliło ich jakieś półtora metra. Przed przemianą chyba nigdy nie pokazał jej się aż tak materialny. Dzięki bijącej od niego poświaty widziała nawet pory na jego nosie. Ale nie to przyciągnęło jej uwagę. Całkowicie pochłonęły ją oczy. Te same, które kiedyś wypełniało ciepło i miłość. Teraz błyszczały stalowym chłodem i nienawiścią. Najgorsze, że wiedział dobrze, że to ona. To sprawiało, że jego uczucia były jeszcze gwałtowniejsze.
  • Biały...
  • Demonie, wkroczyłeś na poświęconą ziemię i łamiesz zasady przymierza. - Jego głos był pełen nienawiści, widmowe dłonie zaciskał w pięści.
  • Po naszym ostatnim spotkaniu spodziewałam się chłodnego przyjęcia, ale nie aż tak...
  • Jeśli zaraz nie opuścisz tego miejsca, odeślę cię do otchłani. - Wiedziała, że nie żartuje i nie zmieni zdania, a jednak ani drgnęła.
  • Znasz moje imię, więc czemu mnie nim nie nazwiesz?
Nie zniżył się do udzielenia odpowiedzi, ale tego też nie oczekiwała. Swoją kwestię już wygłosił. Dziwiło ją tylko, że jeszcze nie zrealizował groźby. Zawsze zaczynał egzorcyzmy tuż po tym, jak wybrzmiało ostatnie słowo przepisowego ostrzeżenia. Teraz jednak się wahał lub... Czekał? Tylko na co? Rozejrzała się, ale wszystko wyglądało, jak wcześniej. Nagle pojawił się ból. Uderzył znienacka z taką siłą, że zgięła się w pół, a potem upadła na trawę. Skóra paliła, całe ciało wiło się w spazmach. Krzyczała. Przeklinała w duchu swoją głupotę. Nie chciała znów umierać. Nie chciała tam wracać.
Wyczuła zbierające się wokół niej duchy. Skupiła się na nich i to ją trochę otrzeźwiło. Emanowały gniewem. Zakłóciła ich spokój i cieszyły się, że spotyka ją kara, dlatego przybywały. Napawały się jej krzywdą. Tak pełne nienawiści, a jednocześnie błogosławione i czekające na zbawienie. Uśmiałaby się, gdyby nie okoliczności.
Gdzieś na granicy postrzegania pojawił się ruch. Towarzyszyło mu światło tak jasne, że raziło zmysły. Wiedziała co to, gdy tylko zaczęło zataczać okrąg. Musiała się ruszyć, zanim zostanie zamknięty, bo inaczej jej już i tak niewielkie szanse znajdą się bardzo blisko zera. Problem w tym, że została przykuta. Znała to zaklęcie. Sama je użyła kilka razy, ale nigdy się nie dowiedziała, jak się przed nim bronić.
Ból otumaniał, więc tym bardziej nie mogła się skupić, a czas uciekał szybko. Otworzyła oczy i spojrzała na linię zaczynającą się prawie przed samą twarzą. Nabrała powietrza w płuca i dmuchnęła. Oczywiście niewiele to dało, bo solna ścieżka była odpowiednio gruba, ale spróbowała jeszcze raz. Jej wróg zaczął się śmiać. W świetle kilku świec zdołała zauważyć, że Biały zniknął. Nie zamierzał nawet własnoręcznie jej odesłać. Zostawił to zwykłemu człowiekowi, prawie dziecku. Chłopak miał na oko jakieś piętnaście lat. Ciemne włosy przesłaniały mu twarz. Workowata kurtka i luźne dżinsy wisiały na patykowatym ciele. Okaz nędzy i rozpaczy. Był już tak blisko, że blask ognia z jednej ze świec odbił się w aparacie na zęby. Już prawie zamknął krąg, ale przerwał, by przypatrzeć się jej bezowocnym wysiłkom. Wściekła się. Nie mogło jej pokonać takie nic. Nie pozwoli na to.
Ból zszedł na drugi plan, a jego miejsce zajął gniew. Pozwoliła mu narastać, a potem uwolniła z krzykiem. Czuła jak wypływa z kanalików skóry wraz z potem. Wbrew prawu ciążenia płynął w górę pleców i stapiał się koło łopatek. Księżyc jakiś czas temu schował się za chmurami, ale teraz zdecydował się spoza nich wyjrzeć. Jego blask padł na wielkie, czarne skrzydła. Zdawały się go pochłaniać. Rozpostarły się szeroko i kilkoma machnięciami nie tylko rozproszyły niedokończony krąg, ale również przewróciły jego twórcę oraz odgoniły duchy. Dalej była niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, ale ból zmniejszył się do delikatnego ćmienia z tyłu głowy i to mogła z łatwością znieść. Ponownie spróbowała się skupić. Przypomniała sobie słowa zaklęcia i zawzięcie szukała luki. Czuła, że gdzieś tu jest, że prawie ją ma. Błąkała się tuż pod powierzchnią, ale znów powrócił ból i to silniej niż wcześniej. Biały wrócił z pomocą. Jednocześnie czyjeś dłonie otoczyły ją i więzy pękły. Cały świat ucichł i zniknął za czarną kurtyną nieświadomości.
Najpierw poczuła zapach - męski, pierwotny, kuszący. Uderzał falami, nie pozwalając się przyzwyczaić. Potem skóra dała znać o silnych dłoniach trzymających ją w delikatnym uścisku. Otworzyła oczy i napotkała jego chłodne spojrzenie.
  • No proszę, mój prywatny demon.
Zaczynał się pochylać, ale na te słowa znów się wyprostował i po prostu ją upuścił. Na szczęście wymęczone ciało spotkało - zamiast twardej ziemi - kanapę.
  • Kazałem ci zostać w domu.
  • O ile sobie przypominam, to nie kazałeś, a zasugerowałeś, że lepiej by było, gdybym została.
  • Na jedno wychodzi. Miałaś tu siedzieć. A ty zamiast tego ruszasz prosto do najbliższej świątyni. Masochizm rozumiem, ale wracać po to, żeby znów umrzeć?
  • Dramatyzujesz. Po prostu chciałam zobaczyć, czy dostanę piorunem, czy coś... Skąd mogłam wiedzieć, że od razu trafię na Białego?
  • On cie szuka, idiotko!
  • Mnie? No nie przesadzajmy, opiekował się wieloma ludźmi...
  • Już nie jesteś człowiekiem! Wróciłaś jako czarny pomiot. Nawet nie wyobrażasz sobie jak rzadko się to zdarza. Jeszcze rzadziej powrót następuje w pełni ukształtowanej postaci.
  • Eee, to znaczy, że powracają w kawałkach?
  • Jesteś tak pusta, czy tylko udajesz? Jako dzieci. Najczęściej powracacie jako dzieci i musimy się uganiać za bezmyślnymi bachorami. Jak widać przynajmniej pod jednym względem nie różnisz się od innych.
Wstała. Zachwiała się, ale oparcie kanapy pomogło zachować resztki dumy. Była wściekła, ale tym razem głównie na siebie. I zmęczona. Ruszyła do drzwi, żeby dostać się do sypialni. Z chęcią odepchnęłaby jego rękę, ale nawet jej nie wyciągnął. Limit pomocy został tymczasowo wyczerpany.
Za drzwiami przyłożyła czoło do ściany i starała się uspokoić oddech. Schody wyglądały jak czarny szlak na Mount Everest, ale wspomnienie miękkiej pościeli dodało sił. Przystawała co dwa kroki, aż do momentu, gdy poczuła, że na nią patrzy. Zagryzła zęby i bez dalszej zwłoki dotarła na szczyt. Tam siły zawiodły. Podłoga powitała ją z otwartymi ramionami. Wydawała się dużo wygodniejsza od odległego łóżka. Zaczynała wierzyć jej zapewnieniom, że nigdzie nie będzie wygodniej. I wtedy znów on pojawił się na linii wzroku, a właściwie sam but i kawałek nogawki.
Przeszedł nad nią i jak gdyby nigdy nic, wszedł do łazienki. Słyszała, że bierze prysznic, potem mył zęby. Wreszcie wyszedł i skierował się prosto do swojej sypialni.
  • Ty jeszcze tutaj? Uważaj, bo jak będziesz tak leżeć rano, to mogę cię niechcący nadepnąć.
Nie widziała twarzy, ale była pewna, że się złośliwie uśmiechał. Gdy tylko zniknął za drzwiami, uniosła się i zaczęła czołgać do łóżka. Z trudem się na nie wspięła i zasnęła.

***
  • Ubieraj się!
Równo z pierwszą sylabą trafiło ją coś twardego. Ten głos zaczynał jej się kojarzyć ze wszystkim co najboleśniejsze i najobrzydliwsze. Chciała go zignorować, ale na to nie pozwolił. Całe ciało opierało się przed każdym ruchem, ale nawet na to nie zaważał. Ściągnął z niej kołdrę, a potem pociągnął za nogę tak, że wylądowała na dywanie.
  • Za dziesięć minut masz być na dole, bo odjadę bez ciebie.
Nawet nie spojrzała jak znika za drzwiami. Czuła, ze nie żartował i wręcz cieszyłby się, gdyby nie zdążyła. Ubrała się jak najszybciej ignorując sztywne mięśnie. Niestety znalezienie adidasa w pościeli zabrało jej kilka cennych minut. Opłukała twarz w łazience i wybiegła na dźwięk odpalanego silnika.
  • Jeszcze nie minęło dziesięć minut – rzuciła zatrzaskując drzwi auta.
  • Naprawdę? - Ruszył gładko.
Żadne z nich nawet nie próbowało przerwać ciszy. Jechali głównie przez jakieś góry porośnięte lasami i małe wioski. Powtarzające się widoki zaczęły działać odprężająco. Myśli biegały swobodnie. Chłonęła obraz za obrazem. Ludzie prowadzili swoje zwykłe życie, drzewa zrzucały coraz więcej liści. Wszystko biegło swoim rytmem, tylko ona już z niego wypadła. Kiedyś takie myśli by ją przygnębiły. Teraz czuła zaciekawienie zabarwione niepewnością. Obracała w myślach wszystkie informacje, które posiadała. Nie było tego zbyt wiele. Wiedziała, że była człowiekiem, ale z tamtego życia pamiętała tylko, że była kimś wyjątkowym. Znała Białego, a on znał bardzo dobrze ją. Była dobra, ale coś musiało się zmienić, bo umarła i wróciła zła. Starała się odszukać jakieś wspomnienie z drugiej strony, ale było to jak dawno zapomniany sen. Zostało tylko przeświadczenie, że już nigdy nie chce tam wrócić. 

                                                                                                                                CDMN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz