Była zwykłą, szarą myszką. Popielate włosy zawsze nosiła ściągnięte w
schludny warkocz. Często zakładała ciuchy w szarym lub niebieskim
kolorze. Sprawiało to tylko, że lepiej wtapiała się w otoczenie, stawała
się niemal niezauważalną częścią krajobrazu. Nawet oczy jej nie
wyróżniały, chyba że weźmie się pod uwagę widoczną w nich pustkę.
Uczennicą była przeciętną. W domu funkcjonowała jako starsza siostra
swojego brata. Szara nastolatka w swoim szarym życiu.
Nadeszła jesień, kiedy zaczął nawiedzać ją ciąg dziwnych snów. Szła leśną ścieżką. W krzakach po lewej szeleściło jakieś małe zwierzątko. Gdzieś daleko odezwała się sowa, a delikatny wiatr strącał z drzew pierwsze liście. Nie widziała nigdzie świerków, ale specyficzny zapach żywicy wyraźnie dawał znać, że gdzieś tu rosną. Zachciało jej się pić i akurat doszła do strumyka. Woda była zimna, ale smakowała cudownie świeżo. Nagle rozległ się trzask łamanej gałązki. Podniosła głowę i na wprost ujrzała lekko zgarbionego staruszka ze strzelbą w jednej ręce i laską w drugiej. Za pierwszym razem w tym momencie się obudziła, za drugim – uciekła. W końcu zgubiła ją ciekawość. Zastygła i czekała, co będzie dalej.
– Wynocha z mojej ziemi, smarkulo! – Głos miał zdyszany, ale ostry jak brzytwa.
Dziewczyna drżała z przerażenia przykuta zimnym spojrzeniem starca.
– Na co czekasz?! Poszła mi won! Szkodniki jedne. Nic tylko was wystrzelać!
– Proszę nie... – wyszeptała.
– Co tam mamroczesz? Gadajże głośno albo lepiej milcz i uciekaj, gdzie pieprz rośnie. I żebym cię tu więcej nie zobaczył.
Ale ona dalej kucała w tym samym miejscu. Chciała uciec i to bardzo, ale coś nie pozwalało jej się podnieść. Starzec się zamyślił. Zlustrował dziewczynę dokładnie, a potem cała jego postawa jakby się zmieniła. Wyraz twarzy złagodniał nieco, broń założył na plecy.
– Odważna lub głupia. Może się na co przydasz. Nie pij tej wody, bo ci kiszki skręci. Chodź. Dostaniesz herbaty. – Przestąpił potok i dalej ruszył ścieżką. – No idziesz, czy nie?
Spojrzała tęsknie w stronę, z której przyszła, a potem powoli ruszyła za dziadkiem. Droga nie była daleka. Zza drugiego zakrętu wychylił się ładny, jednopiętrowy domek. W niektórych miejscach spod tynku wyzierały cegły, wokół rozrosły się chwasty i krzewy. Poniżej rozciągała się mała wioska równie zaniedbana.
– Pan tu mieszka sam?
– Ano sam. A co? Że stary jestem, to mi nie wolno?
– Nie, no pewnie, że wolno. Tylko czy pan nie jest tu trochę samotny.
Zamruczał coś pod nosem i popchnął ją lekko laską do przodu. Posłusznie ruszyła dalej. Przed drzwiami się zawahała. Drewno zaskrzypiało, ale ze środka nie doleciał żaden nieprzyjemny zapach. Wyczuła tylko suszone grzyby i jakieś zioła. Żadnej pleśni, stęchlizny i tym podobnych. Mimo to z lekką obawą weszła do środka. W sieni było ciemno. Ostrożnie zrobiła następny krok. Staruszek szybko ją wyminął i otworzył przejście po lewej. Teraz światła było dość, by się o nic nie potknąć. Ściany okazały się też całkiem bezpieczne i pozbawione narośli i krwiożerczych mieszkańców. Tylko w kącie mignął jakiś ciemny kształt.
– Nie szwendaj się. Chcesz pić, to przydaj się na coś.
Kuchnia była „tylko” troszkę staroświecka – bez kranu, bez elektrycznych urządzeń, za to z piecem, w którym właśnie grzebał staruszek. Kazał jej wziąć wiadro i pójść po wodę do studni. Potem siedzieli i pili herbatę.
Milczenie przerwał krzyk dziewczyny na widok ogromnego pająka wędrującego po stole. Odskoczyła jak najdalej, a staruszek ze złośliwym uśmiechem wziął intruza na rękę.
– Głupia! To nie szkodnik, żeby się go bać. Drapieżnik! – wypowiedział ostatnie słowo z szacunkiem – Pożyteczne zwierzę...
Nie przestając rozpływać się nad zaletami pająków, a potem mięsożerców w ogóle, wstał i wypuścił ośmionogiego przyjaciela do sieni. Potem dłuższą chwilę tkwił bez ruchu. Wreszcie odwrócił się z błyskiem w oku.
– Chodź. Tylko weź strzelbę.
Dopiero teraz zauważyła, że w kuchni są jeszcze jedne drzwi. Staruszek otworzył je kluczykiem i kazał jej wejść pierwszej. Potknęła się i poleciała do przodu. Wylądowała na gołej ziemi. Zadrżała z zimna. Za nią rozległ się złośliwy chichot. Nagle drzwi się zatrzasnęły. Została sama w ciemności. Chociaż może nie do końca, bo coś piszczało i skrobało w drugiej części pomieszczenia. Zaczęła macać wokół w poszukiwaniu broni. Zamiast pocieszającego chłodu metalu poczuła ugryzienie ostrych ząbków. Pisnęła i cofnęła się szybko na schodki. Wysoko na ściance po prawej ukazał się mały prostokącik światła. Było to dużo za mało, żeby rozjaśnić pomieszczenie, ale wystarczyło, żeby dojrzeć błysk tysiąca par maleńkich oczu. Szczury. Obudziła się z krzykiem.
Ten koszmar męczył ją najdłużej. Nawet rodzice zaczęli się martwić. Rozmawiali nawet o wizycie u psychologa, gdy sen wreszcie się zmienił. Pojawiła się prawie od razu w domku staruszka, a on siedział na ławeczce. Wokół było mniej chwastów i dom wyglądał jakoś solidniej. Na brzegu studni stały puszki i staruszek zaczął uczyć ją strzelać ze swojej strzelby. Na początku szło opornie, ale miała talent. W nagrodę razem weszli do kuchni i napili się gorącej herbaty. Ciemne drzwi od piwnicy nie dawały jej jednak spokoju. Niepokoiły bardziej niż pająk znów kroczący dumnie wśród kubków. Wreszcie staruszek zachęcił ją, by przed nimi stanęła. Zawahała się. Myślała, że znów wepchnie ją do środka, ale on poszedł przodem i tylko otworzył je na oścież. Odsunął się potem w kąt i czekali. Minęła zaledwie chwilka, gdy z ciemności wychylił się wąsik, a za nim ogromne cielsko szczura. Strzeliła, przeładowała i znów strzeliła. Zwierz znieruchomiał, ale zaraz z ciemności wytaszczył się następny. Jego też uśmierciła. W końcu starzec kopnął truchła z powrotem w mrok i zatrzasnął drzwi.
Obudziła się ze wspomnieniem satysfakcji widocznej w jego oczach. Tamtego ranka przy śniadaniu poprosiła o pająka. Rodzice się nie zgodzili. Matka prawie wpadła w histerię na samą myśl o takim domowym pieszczochu. Dziewczyna jednak nie ustąpiła i po kilku dniach marudzenia ulegli pod warunkiem, że zwierze nie będzie opuszczało terrarium.
Następne tygodnie mijały między strzelaniem do szkodników we śnie i oglądaniu pająka na jawie. Spędzała godziny patrząc w poruszające się zwinnie stworzonko. Najbardziej lubiła obserwować jak jej pieszczoszek się pożywia. Wbrew zakazowi po miesiącu zaczęła go brać na ręce. W tym czasie sen również się zmienił. Teraz oprócz strzelania do szczurów, nauczyła się je zabijać nożem. Ćwiczyła najpierw na truchłach, a dopiero potem staruszek pozwolił jej walczyć z żywymi przeciwnikami. Pierwsze obrzydzenie szybko minęło. Zastąpiła je fascynacja uczuciem zagłębiania się stalowego ostrza w miękkie ciało ofiary. Ciepła krew na skórze elektryzowała czerwienią.
Zaczęła się lepiej uczyć. Brała udział w dyskusjach, w oczach pojawił się błysk. Nauczyciele najpierw byli w lekkim szoku, potem bezustannie ją chwalili. Rówieśnicy zaintrygowani przemianą koleżanki przymilali się albo z niej drwili. Tych drugich dziewczyna utożsamiała ze szczurami, które w wiejskiej piwniczce ginęły w powolny i bolesny sposób.
Potem sny ustały. Najpierw myślała, że to tylko krótka przerwa, ale z czasem zaczęło jej ich brakować. Rosło niezadowolenie i frustracja. Chodziła wściekła. W którymś momencie popchnęła kolegę i ten uderzył się mocno w głowę. Rozeszło się po kościach dzięki jej dobrej opinii, ale rówieśnicy zaczęli odnosić się do niej z dystansem.
Kilka dni później, kiedy wróciła do domu, usłyszała przeszywający pisk. Okazało się, że w jedną z pułapek wpadła mysz. Niefortunnie złapała się żywcem. Dziewczyna wpatrywała się w małe ciało w agonii. W końcu, gdy zwierzę zaczęło umierać, odwróciła się i wzięła największy nóż z szuflady. Pochyliła się i rozcięła ofiarę prawie na pół. Potem z uśmiechem umyła narzędzie i spuściła truchło w toalecie. Napięcie zeszło i wiedziała już, co będzie musiała zrobić. Podeszła do terrarium.
– Już nie jestem myszką. Jestem drapieżnikiem tak jak ty, a w końcu drapieżniki nie dzielą się swoim terytorium. Wybacz.
Wyciągnęła pająka, postawiła na blacie biurka i wbiła nóż. Tej nocy znów powróciła do domu staruszka. Ale ten przywitał ją wycelowaną w jej stronę strzelbą.
– Dziadku, nie poznajecie mnie?
– Idź precz, szkodniku!
– Szkodniku? Ale przecież...
– Powiedziałem precz. A jak nie, to zastrzelę jak szczura.
Uciekła z płaczem w las. Błądziła. W końcu obudziła się z mokrymi policzkami. Elektryczny zegar wskazywał drugą w nocy, a koło niego leżało martwe ciało pająka. Poszła do kuchni i wzięła nóż. Rozcięła sobie nim żyły wzdłuż ręki. Znalazł ją brat przy słowie „szkodnik” nabazgranym niewprawnie krwią na podłodze.
Nadeszła jesień, kiedy zaczął nawiedzać ją ciąg dziwnych snów. Szła leśną ścieżką. W krzakach po lewej szeleściło jakieś małe zwierzątko. Gdzieś daleko odezwała się sowa, a delikatny wiatr strącał z drzew pierwsze liście. Nie widziała nigdzie świerków, ale specyficzny zapach żywicy wyraźnie dawał znać, że gdzieś tu rosną. Zachciało jej się pić i akurat doszła do strumyka. Woda była zimna, ale smakowała cudownie świeżo. Nagle rozległ się trzask łamanej gałązki. Podniosła głowę i na wprost ujrzała lekko zgarbionego staruszka ze strzelbą w jednej ręce i laską w drugiej. Za pierwszym razem w tym momencie się obudziła, za drugim – uciekła. W końcu zgubiła ją ciekawość. Zastygła i czekała, co będzie dalej.
– Wynocha z mojej ziemi, smarkulo! – Głos miał zdyszany, ale ostry jak brzytwa.
Dziewczyna drżała z przerażenia przykuta zimnym spojrzeniem starca.
– Na co czekasz?! Poszła mi won! Szkodniki jedne. Nic tylko was wystrzelać!
– Proszę nie... – wyszeptała.
– Co tam mamroczesz? Gadajże głośno albo lepiej milcz i uciekaj, gdzie pieprz rośnie. I żebym cię tu więcej nie zobaczył.
Ale ona dalej kucała w tym samym miejscu. Chciała uciec i to bardzo, ale coś nie pozwalało jej się podnieść. Starzec się zamyślił. Zlustrował dziewczynę dokładnie, a potem cała jego postawa jakby się zmieniła. Wyraz twarzy złagodniał nieco, broń założył na plecy.
– Odważna lub głupia. Może się na co przydasz. Nie pij tej wody, bo ci kiszki skręci. Chodź. Dostaniesz herbaty. – Przestąpił potok i dalej ruszył ścieżką. – No idziesz, czy nie?
Spojrzała tęsknie w stronę, z której przyszła, a potem powoli ruszyła za dziadkiem. Droga nie była daleka. Zza drugiego zakrętu wychylił się ładny, jednopiętrowy domek. W niektórych miejscach spod tynku wyzierały cegły, wokół rozrosły się chwasty i krzewy. Poniżej rozciągała się mała wioska równie zaniedbana.
– Pan tu mieszka sam?
– Ano sam. A co? Że stary jestem, to mi nie wolno?
– Nie, no pewnie, że wolno. Tylko czy pan nie jest tu trochę samotny.
Zamruczał coś pod nosem i popchnął ją lekko laską do przodu. Posłusznie ruszyła dalej. Przed drzwiami się zawahała. Drewno zaskrzypiało, ale ze środka nie doleciał żaden nieprzyjemny zapach. Wyczuła tylko suszone grzyby i jakieś zioła. Żadnej pleśni, stęchlizny i tym podobnych. Mimo to z lekką obawą weszła do środka. W sieni było ciemno. Ostrożnie zrobiła następny krok. Staruszek szybko ją wyminął i otworzył przejście po lewej. Teraz światła było dość, by się o nic nie potknąć. Ściany okazały się też całkiem bezpieczne i pozbawione narośli i krwiożerczych mieszkańców. Tylko w kącie mignął jakiś ciemny kształt.
– Nie szwendaj się. Chcesz pić, to przydaj się na coś.
Kuchnia była „tylko” troszkę staroświecka – bez kranu, bez elektrycznych urządzeń, za to z piecem, w którym właśnie grzebał staruszek. Kazał jej wziąć wiadro i pójść po wodę do studni. Potem siedzieli i pili herbatę.
Milczenie przerwał krzyk dziewczyny na widok ogromnego pająka wędrującego po stole. Odskoczyła jak najdalej, a staruszek ze złośliwym uśmiechem wziął intruza na rękę.
– Głupia! To nie szkodnik, żeby się go bać. Drapieżnik! – wypowiedział ostatnie słowo z szacunkiem – Pożyteczne zwierzę...
Nie przestając rozpływać się nad zaletami pająków, a potem mięsożerców w ogóle, wstał i wypuścił ośmionogiego przyjaciela do sieni. Potem dłuższą chwilę tkwił bez ruchu. Wreszcie odwrócił się z błyskiem w oku.
– Chodź. Tylko weź strzelbę.
Dopiero teraz zauważyła, że w kuchni są jeszcze jedne drzwi. Staruszek otworzył je kluczykiem i kazał jej wejść pierwszej. Potknęła się i poleciała do przodu. Wylądowała na gołej ziemi. Zadrżała z zimna. Za nią rozległ się złośliwy chichot. Nagle drzwi się zatrzasnęły. Została sama w ciemności. Chociaż może nie do końca, bo coś piszczało i skrobało w drugiej części pomieszczenia. Zaczęła macać wokół w poszukiwaniu broni. Zamiast pocieszającego chłodu metalu poczuła ugryzienie ostrych ząbków. Pisnęła i cofnęła się szybko na schodki. Wysoko na ściance po prawej ukazał się mały prostokącik światła. Było to dużo za mało, żeby rozjaśnić pomieszczenie, ale wystarczyło, żeby dojrzeć błysk tysiąca par maleńkich oczu. Szczury. Obudziła się z krzykiem.
Ten koszmar męczył ją najdłużej. Nawet rodzice zaczęli się martwić. Rozmawiali nawet o wizycie u psychologa, gdy sen wreszcie się zmienił. Pojawiła się prawie od razu w domku staruszka, a on siedział na ławeczce. Wokół było mniej chwastów i dom wyglądał jakoś solidniej. Na brzegu studni stały puszki i staruszek zaczął uczyć ją strzelać ze swojej strzelby. Na początku szło opornie, ale miała talent. W nagrodę razem weszli do kuchni i napili się gorącej herbaty. Ciemne drzwi od piwnicy nie dawały jej jednak spokoju. Niepokoiły bardziej niż pająk znów kroczący dumnie wśród kubków. Wreszcie staruszek zachęcił ją, by przed nimi stanęła. Zawahała się. Myślała, że znów wepchnie ją do środka, ale on poszedł przodem i tylko otworzył je na oścież. Odsunął się potem w kąt i czekali. Minęła zaledwie chwilka, gdy z ciemności wychylił się wąsik, a za nim ogromne cielsko szczura. Strzeliła, przeładowała i znów strzeliła. Zwierz znieruchomiał, ale zaraz z ciemności wytaszczył się następny. Jego też uśmierciła. W końcu starzec kopnął truchła z powrotem w mrok i zatrzasnął drzwi.
Obudziła się ze wspomnieniem satysfakcji widocznej w jego oczach. Tamtego ranka przy śniadaniu poprosiła o pająka. Rodzice się nie zgodzili. Matka prawie wpadła w histerię na samą myśl o takim domowym pieszczochu. Dziewczyna jednak nie ustąpiła i po kilku dniach marudzenia ulegli pod warunkiem, że zwierze nie będzie opuszczało terrarium.
Następne tygodnie mijały między strzelaniem do szkodników we śnie i oglądaniu pająka na jawie. Spędzała godziny patrząc w poruszające się zwinnie stworzonko. Najbardziej lubiła obserwować jak jej pieszczoszek się pożywia. Wbrew zakazowi po miesiącu zaczęła go brać na ręce. W tym czasie sen również się zmienił. Teraz oprócz strzelania do szczurów, nauczyła się je zabijać nożem. Ćwiczyła najpierw na truchłach, a dopiero potem staruszek pozwolił jej walczyć z żywymi przeciwnikami. Pierwsze obrzydzenie szybko minęło. Zastąpiła je fascynacja uczuciem zagłębiania się stalowego ostrza w miękkie ciało ofiary. Ciepła krew na skórze elektryzowała czerwienią.
Zaczęła się lepiej uczyć. Brała udział w dyskusjach, w oczach pojawił się błysk. Nauczyciele najpierw byli w lekkim szoku, potem bezustannie ją chwalili. Rówieśnicy zaintrygowani przemianą koleżanki przymilali się albo z niej drwili. Tych drugich dziewczyna utożsamiała ze szczurami, które w wiejskiej piwniczce ginęły w powolny i bolesny sposób.
Potem sny ustały. Najpierw myślała, że to tylko krótka przerwa, ale z czasem zaczęło jej ich brakować. Rosło niezadowolenie i frustracja. Chodziła wściekła. W którymś momencie popchnęła kolegę i ten uderzył się mocno w głowę. Rozeszło się po kościach dzięki jej dobrej opinii, ale rówieśnicy zaczęli odnosić się do niej z dystansem.
Kilka dni później, kiedy wróciła do domu, usłyszała przeszywający pisk. Okazało się, że w jedną z pułapek wpadła mysz. Niefortunnie złapała się żywcem. Dziewczyna wpatrywała się w małe ciało w agonii. W końcu, gdy zwierzę zaczęło umierać, odwróciła się i wzięła największy nóż z szuflady. Pochyliła się i rozcięła ofiarę prawie na pół. Potem z uśmiechem umyła narzędzie i spuściła truchło w toalecie. Napięcie zeszło i wiedziała już, co będzie musiała zrobić. Podeszła do terrarium.
– Już nie jestem myszką. Jestem drapieżnikiem tak jak ty, a w końcu drapieżniki nie dzielą się swoim terytorium. Wybacz.
Wyciągnęła pająka, postawiła na blacie biurka i wbiła nóż. Tej nocy znów powróciła do domu staruszka. Ale ten przywitał ją wycelowaną w jej stronę strzelbą.
– Dziadku, nie poznajecie mnie?
– Idź precz, szkodniku!
– Szkodniku? Ale przecież...
– Powiedziałem precz. A jak nie, to zastrzelę jak szczura.
Uciekła z płaczem w las. Błądziła. W końcu obudziła się z mokrymi policzkami. Elektryczny zegar wskazywał drugą w nocy, a koło niego leżało martwe ciało pająka. Poszła do kuchni i wzięła nóż. Rozcięła sobie nim żyły wzdłuż ręki. Znalazł ją brat przy słowie „szkodnik” nabazgranym niewprawnie krwią na podłodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz