Ostrożnie dotknęła powierzchni wody
koniuszkiem palca Nie parzyło, więc powoli zaczęła zanurzać całe
ciało. Ułożyła się wygodnie i wreszcie odetchnęła. Szum
płynącej z kranu wody i przyjemne ciepło tej opływającej jej
kształtne ciało odprężały, a dziś bardziej niż w inne dni tego
potrzebowała.
Nie znosiła wigilii. Był to dla niej
najgorszy dzień w roku. Cała rodzina zjeżdżała się do wielkiego
domu należącego do babci i zabawiała się w wymyślanie kąśliwych
uwag o sobie nawzajem. Im bardziej były one zawoalowane i bolesne,
tym więcej poklasku zdobywały. Tak się złożyło, że najwięcej
zawsze dotyczyło jej. Ale czemuż się dziwić? W rodzinie
wypełnionej odnoszącymi sukcesy biznesmenami, cenionymi prawnikami
i lekarzami była czarną owcą, ponieważ wybrała zawód
nauczycielki. Gdyby chociaż uczyła jakiegoś języka obcego... Ale
nie... Została polonistką.
Od zawsze tego pragnęła. Chciała
przekazywać młodym ludziom swoja miłość do książek i słów.
Marzyła o tym, żeby mieć wpływ na kreowanie umysłów, żeby
między innymi dzięki jej wysiłkom dzieci wyrastały na mądrych i
szlachetnych ludzi. Wyjawiając te plany, a potem obierając kierunek
studiów, została rodzinnym błaznem. Mieli chyba nadzieję, że
się opamięta, ale mijał rok za rokiem, a ona brnęła uparcie w
swoim zamiarze. Uwagi o braku ambicji umacniały ją jeszcze w chęci
pokazania wszystkim, że coś osiągnie. I osiągnęła. Pracę w
renomowanym gimnazjum dostała jeszcze przed otrzymaniem dyplomu
magistra, bo dyrekcja zapamiętała ją dobrze po praktykach.
Uczniowie brali udział w wielu konkursach i plasowali się zawsze na
wysokich miejscach. Była uwielbiana przez młodzież i szanowana
wśród grona pedagogicznego. Jednak to wszystko było niczym dla jej
rodziny. Patrzyli z politowaniem, zarzucając, że chwali się
osiągnięciami podopiecznych, bo sama niewiele zdziałała. Powoli
zaczynała przyznawać im rację, aż pojawił się Krzysztof.
Poznali się w jej ulubionej księgarni,
gdy poprosił, żeby pomogła mu wybrać książkę. Potem następną
i następną, aż wreszcie zaprosił ja na kawę. Rok temu się
zaręczyli i z tego powodu poprzednia wigilia okazała się znośna.
Jej wybranek przypadł wszystkim do gustu, bo był ambitny, pracował
w wielkim, międzynarodowym molochu i bardzo szybko piął się po
szczeblach kariery. Jedyne w czym odstawał od rodziny wybranki było
całkowite poparcie dla niej w jej wyborze kariery i idealistycznym
do niej podejściu.
Dzisiejszy dzień też nie był taki
zły. Podwójny awans mojego przyszłego małżonka uciął
skutecznie aluzje dotyczące oświaty. W przyszłym roku ślub i
narodziny dzidziusia powinny zamknąć usta rodzince. Zamiast się
cieszyć, zastanawiała się jednak, co zrobi za dwa lata... I
potem... Co będzie potem...
Na myśl o tym mięśnie znów lekko
się napięły. Sięgnęła po kieliszek wina. Wypiła go szybko i
tak samo zrobiła z następnym.
Stała przed lustrem w przepięknej
sukni w pięknej komnacie. W kominku płonął ogień oświetlając
dumną postać. Długie, czarne włosy były częściowo
rozpuszczone, odsłaniając smukłą szyję i ogromny dekolt, i
spływając swobodnie po plecach. Piersi były nabrzmiałe i bardzo
wrażliwe. Nic dziwnego biorąc pod uwagę powiększony brzuch.
Sądząc po jego rozmiarze, była w trzecim trymestrze ciąży.
Wyglądała cudnie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi i
weszła pokojówka.
- Pani, wszyscy na Ciebie czekają.
- A mój mąż?
- Pan również.
- Dobrze, w takim razem chodźmy.
Wyszła z komnaty i ruszyła długim
korytarzem w stronę wybranka swojego serca. Na powitanie pocałował
jej dłoń i zeszli do gości.
- Lady Makbet, ośmielę się stwierdzić, że wyglądasz przepięknie nosząc dziecię naszego wspaniałego gospodarza pod sercem.
- Dziękuję Mości Hrabio.
Po tym powitaniu nastąpiły następne,
równie miłe. Czuła się wspaniale. Z każdej strony sypały się
ciepłe słowa. Kolacja przebiegała w cudownej atmosferze. Mignęła
jej myśl, że to zbyt piękne. Że to na pewno tylko sen, ale
natychmiast ją od siebie odsunęła.
Po kolacji wszyscy przy akompaniamencie
jednej z młodych panien śpiewali kolędy. Tuż przed północą
ruszyli razem na pasterkę. Kobieta była wykończona, ale
bezgranicznie szczęśliwa. Rozkoszowała się każdą chwilą.
Podczas drogi powrotnej z kościoła do
powozu zaczepiła ją stara kobiecina. Nie chciała jałmużny jak
inni. Wręcz przeciwnie. Sama dała przyszłej matce prezent
zawinięty w gałgany. Gdy tylko wsiadła do karocy, odwinęła
szmaty i ujrzała drewnianą, rzeźbioną szkatułkę. Otworzyła ją
i rozległ się łagodny głos jakby kołysanki. Niewiele widziała,
więc postanowiła obejrzeć prezent dopiero w domu.
Jak przystało na dobrą gospodynię,
przypilnowała, żeby wszyscy goście dotarli do swoich komnat i
dopiero udała się na spoczynek z małżonkiem. W świetle świec i
ognia z kominka obejrzała dokładnie rzeźbienia na szkatule.
Wyglądało to na plątaninę różanego krzewu. Pieściła je
palcem. Wyczuwała i kwiaty, i kolce. Makbet zaczął pochrapywać, a
ona powoli uniosła wieko. Ponownie rozległy się łagodne dźwięki.
Słuchała ich chwilę, a potem skupiła się na wnętrzu. Na samym
środku znajdowało się rubinowe serce, wokół którego pływało 7
śnieżnobiałych łabędzi. Wyglądało to przecudnie. Ptaki były
jak żywe. Wyciągnęła dłoń, żeby sprawdzić z jakiego są
materiału. Poczuła delikatne piórko i ruch. Cofnęła się
przerażona, że to jakiś robak schował się w pudełku. Okazało
się jednak, że to jeden z ptaków na jej oczach ożył. Obrócił
łepek w jej stronę i zaczął czernieć. Zupełnie jakby oblał go
atrament. Połyskliwa farba zalewała go od dziobu po ogon, a potem
ruszył się drugi ptak i on również zmienił barwę. Jednocześnie
muzyka ucichła. Zastąpił ja odgłos kapiącej wody. Z rubinowego
serca na taflę spadały krwiste krople. Im woda była czerwieńsza,
tym kryształ bledszy. Stawał się zimny i tak bardzo podobny do
lodu. Chciała zatrzasnąć pudełko, ale nie mogła oderwać wzroku
od tego spektaklu. Gdy krąg czerwieni dotarł do ptaków, te zaczęły
przemianę. Po chwili zamiast smukłych łabędzi pływających po
wodzie latało nad posoką stado kruków. Rozległ się też głos.
- Nie pozwól, by serce Twe pokrył lód, bo przyniesie to nic innego jak ból i krew. Będziesz cierpieć tak samo jak Ci, którym cierpienie zadasz. Jak Lady Makbet odejdziesz w szaleństwie zrodzonym z rozpaczy.
Ból rozsadzał jej pierś. Czuła, że
zaraz zwymiotuje. Wydawało jej się, że słyszy nawet głos, który
ją do tego zachęca. Poczuła wypychającą się z głębi niej wodę
i obudziła się na mokrej podłodze. Zasnęła w wannie. To był
tylko sen. Zwykły koszmar. Próbowała się zaśmiać z ulgi, ale
płuca paliły żywym ogniem. Przenieśli ją do pokoju. Wuj
dokładnie ją zbadał i orzekł, że wszystko będzie w porządku.
Narzeczony ciągle trzymał ją za rękę i chyba nawet płakał. Gdy
zostali sami, długo tulił ja do siebie, powtarzając jak bardzo się
bał, że ja stracił i jak się cieszy, że tak nie jest. Wreszcie
zasnął. Ale ona nie mogła. Wstała z zamiarem wzięcia jakiejś
książki do poczytania, gdy na toaletce zobaczyła prezent. Podeszła
tam i widząc karteczkę ze swoim imieniem postanowiła otworzyć.
Gdy ujrzała znajome wzory na drewnianej szkatułce, zemdlała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz