poniedziałek, 11 czerwca 2012

Świąteczny sen

                Ostrożnie dotknęła powierzchni wody koniuszkiem palca Nie parzyło, więc powoli zaczęła zanurzać całe ciało. Ułożyła się wygodnie i wreszcie odetchnęła. Szum płynącej z kranu wody i przyjemne ciepło tej opływającej jej kształtne ciało odprężały, a dziś bardziej niż w inne dni tego potrzebowała.
                Nie znosiła wigilii. Był to dla niej najgorszy dzień w roku. Cała rodzina zjeżdżała się do wielkiego domu należącego do babci i zabawiała się w wymyślanie kąśliwych uwag o sobie nawzajem. Im bardziej były one zawoalowane i bolesne, tym więcej poklasku zdobywały. Tak się złożyło, że najwięcej zawsze dotyczyło jej. Ale czemuż się dziwić? W rodzinie wypełnionej odnoszącymi sukcesy biznesmenami, cenionymi prawnikami i lekarzami była czarną owcą, ponieważ wybrała zawód nauczycielki. Gdyby chociaż uczyła jakiegoś języka obcego... Ale nie... Została polonistką.
              Od zawsze tego pragnęła. Chciała przekazywać młodym ludziom swoja miłość do książek i słów. Marzyła o tym, żeby mieć wpływ na kreowanie umysłów, żeby między innymi dzięki jej wysiłkom dzieci wyrastały na mądrych i szlachetnych ludzi. Wyjawiając te plany, a potem obierając kierunek studiów, została rodzinnym błaznem. Mieli chyba nadzieję, że się opamięta, ale mijał rok za rokiem, a ona brnęła uparcie w swoim zamiarze. Uwagi o braku ambicji umacniały ją jeszcze w chęci pokazania wszystkim, że coś osiągnie. I osiągnęła. Pracę w renomowanym gimnazjum dostała jeszcze przed otrzymaniem dyplomu magistra, bo dyrekcja zapamiętała ją dobrze po praktykach. Uczniowie brali udział w wielu konkursach i plasowali się zawsze na wysokich miejscach. Była uwielbiana przez młodzież i szanowana wśród grona pedagogicznego. Jednak to wszystko było niczym dla jej rodziny. Patrzyli z politowaniem, zarzucając, że chwali się osiągnięciami podopiecznych, bo sama niewiele zdziałała. Powoli zaczynała przyznawać im rację, aż pojawił się Krzysztof.
              Poznali się w jej ulubionej księgarni, gdy poprosił, żeby pomogła mu wybrać książkę. Potem następną i następną, aż wreszcie zaprosił ja na kawę. Rok temu się zaręczyli i z tego powodu poprzednia wigilia okazała się znośna. Jej wybranek przypadł wszystkim do gustu, bo był ambitny, pracował w wielkim, międzynarodowym molochu i bardzo szybko piął się po szczeblach kariery. Jedyne w czym odstawał od rodziny wybranki było całkowite poparcie dla niej w jej wyborze kariery i idealistycznym do niej podejściu.
             Dzisiejszy dzień też nie był taki zły. Podwójny awans mojego przyszłego małżonka uciął skutecznie aluzje dotyczące oświaty. W przyszłym roku ślub i narodziny dzidziusia powinny zamknąć usta rodzince. Zamiast się cieszyć, zastanawiała się jednak, co zrobi za dwa lata... I potem... Co będzie potem...
Na myśl o tym mięśnie znów lekko się napięły. Sięgnęła po kieliszek wina. Wypiła go szybko i tak samo zrobiła z następnym.

              Stała przed lustrem w przepięknej sukni w pięknej komnacie. W kominku płonął ogień oświetlając dumną postać. Długie, czarne włosy były częściowo rozpuszczone, odsłaniając smukłą szyję i ogromny dekolt, i spływając swobodnie po plecach. Piersi były nabrzmiałe i bardzo wrażliwe. Nic dziwnego biorąc pod uwagę powiększony brzuch. Sądząc po jego rozmiarze, była w trzecim trymestrze ciąży. Wyglądała cudnie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi i weszła pokojówka.
  • Pani, wszyscy na Ciebie czekają.
  • A mój mąż?
  • Pan również.
  • Dobrze, w takim razem chodźmy.
              Wyszła z komnaty i ruszyła długim korytarzem w stronę wybranka swojego serca. Na powitanie pocałował jej dłoń i zeszli do gości.
  • Lady Makbet, ośmielę się stwierdzić, że wyglądasz przepięknie nosząc dziecię naszego wspaniałego gospodarza pod sercem.
  • Dziękuję Mości Hrabio.
                   Po tym powitaniu nastąpiły następne, równie miłe. Czuła się wspaniale. Z każdej strony sypały się ciepłe słowa. Kolacja przebiegała w cudownej atmosferze. Mignęła jej myśl, że to zbyt piękne. Że to na pewno tylko sen, ale natychmiast ją od siebie odsunęła.
                Po kolacji wszyscy przy akompaniamencie jednej z młodych panien śpiewali kolędy. Tuż przed północą ruszyli razem na pasterkę. Kobieta była wykończona, ale bezgranicznie szczęśliwa. Rozkoszowała się każdą chwilą.
                  Podczas drogi powrotnej z kościoła do powozu zaczepiła ją stara kobiecina. Nie chciała jałmużny jak inni. Wręcz przeciwnie. Sama dała przyszłej matce prezent zawinięty w gałgany. Gdy tylko wsiadła do karocy, odwinęła szmaty i ujrzała drewnianą, rzeźbioną szkatułkę. Otworzyła ją i rozległ się łagodny głos jakby kołysanki. Niewiele widziała, więc postanowiła obejrzeć prezent dopiero w domu.
                Jak przystało na dobrą gospodynię, przypilnowała, żeby wszyscy goście dotarli do swoich komnat i dopiero udała się na spoczynek z małżonkiem. W świetle świec i ognia z kominka obejrzała dokładnie rzeźbienia na szkatule. Wyglądało to na plątaninę różanego krzewu. Pieściła je palcem. Wyczuwała i kwiaty, i kolce. Makbet zaczął pochrapywać, a ona powoli uniosła wieko. Ponownie rozległy się łagodne dźwięki. Słuchała ich chwilę, a potem skupiła się na wnętrzu. Na samym środku znajdowało się rubinowe serce, wokół którego pływało 7 śnieżnobiałych łabędzi. Wyglądało to przecudnie. Ptaki były jak żywe. Wyciągnęła dłoń, żeby sprawdzić z jakiego są materiału. Poczuła delikatne piórko i ruch. Cofnęła się przerażona, że to jakiś robak schował się w pudełku. Okazało się jednak, że to jeden z ptaków na jej oczach ożył. Obrócił łepek w jej stronę i zaczął czernieć. Zupełnie jakby oblał go atrament. Połyskliwa farba zalewała go od dziobu po ogon, a potem ruszył się drugi ptak i on również zmienił barwę. Jednocześnie muzyka ucichła. Zastąpił ja odgłos kapiącej wody. Z rubinowego serca na taflę spadały krwiste krople. Im woda była czerwieńsza, tym kryształ bledszy. Stawał się zimny i tak bardzo podobny do lodu. Chciała zatrzasnąć pudełko, ale nie mogła oderwać wzroku od tego spektaklu. Gdy krąg czerwieni dotarł do ptaków, te zaczęły przemianę. Po chwili zamiast smukłych łabędzi pływających po wodzie latało nad posoką stado kruków. Rozległ się też głos.
  • Nie pozwól, by serce Twe pokrył lód, bo przyniesie to nic innego jak ból i krew. Będziesz cierpieć tak samo jak Ci, którym cierpienie zadasz. Jak Lady Makbet odejdziesz w szaleństwie zrodzonym z rozpaczy.
                  Ból rozsadzał jej pierś. Czuła, że zaraz zwymiotuje. Wydawało jej się, że słyszy nawet głos, który ją do tego zachęca. Poczuła wypychającą się z głębi niej wodę i obudziła się na mokrej podłodze. Zasnęła w wannie. To był tylko sen. Zwykły koszmar. Próbowała się zaśmiać z ulgi, ale płuca paliły żywym ogniem. Przenieśli ją do pokoju. Wuj dokładnie ją zbadał i orzekł, że wszystko będzie w porządku. Narzeczony ciągle trzymał ją za rękę i chyba nawet płakał. Gdy zostali sami, długo tulił ja do siebie, powtarzając jak bardzo się bał, że ja stracił i jak się cieszy, że tak nie jest. Wreszcie zasnął. Ale ona nie mogła. Wstała z zamiarem wzięcia jakiejś książki do poczytania, gdy na toaletce zobaczyła prezent. Podeszła tam i widząc karteczkę ze swoim imieniem postanowiła otworzyć. Gdy ujrzała znajome wzory na drewnianej szkatułce, zemdlała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz