wtorek, 29 maja 2012

Żądza

            Było ich sześciu. Gruby, Dusty, Dawid, Bury, Peter i Seba stanowili zgraną paczkę od przedszkola. Słońcem tego małego układu planetarnego byli dwaj ostatni, bliźniacy jednojajowi. Peter pakował wszystkich w tarapaty, jak cień, zawsze towarzyszył mu Dawid. Z pomocą szli rozsądny Seba i osiłek Gruby, wbrew pozorom inteligentny niepisany przywódca bandy. Dusty i Bury starali się trzymać trochę z boku. Pierwszy, bo bał się własnego cienia, a drugi jako typowy outsider.
             Jeszcze w szkole ustalili, że będą się spotykać w pełnym składzie co najmniej raz w roku pierwszego września. Zero wyjątków. Nawet kiedy w tym terminie wypadała podróż poślubna Seby, reszta zwaliła się mu do pokoju hotelu, w którym rezydowali nowożeńcy. To spotkanie było najkrótsze, bo łagodnie mówiąc zdenerwowana panna młoda wywaliła ich kopniakami i wyzwiskami.
             Tym razem powrócili do rodzinnej wsi. Zaczęli w piątkę wieczór wcześniej niż zwykle. Seba miał za sobą długą podróż, więc razem mieli się spotkać następnego dnia.. Było po północy i mieli już nieźle w czubie, gdy zaczął się temat dworku pod lasem.
            Dom nie był wielki ani stary, ale nikt nie zapuszczał się w jego okolice po zmroku poza dziećmi, które odwiedzając go, chciały udowodnić swoją odwagę. Wspominali swój test. Wszyscy poza Dustym go przeszli. O dziwo nawet Seba nie zgłaszał sprzeciwu.
           Teraz, siedząc wygodnie przy stole Dawid stwierdził, że tacy wygodniccy się zrobili, że pewnie żaden z nich by tam nie wszedł. Nawet Peter. Zapachniało zakładem. Takiej okazji nie można było przepuścić. Ze śmiechem ruszyli w drogę.
          Wioska była jak opuszczona. Światła w oknach pogaszone,  więc podskoczyli zaskoczeni, gdy zza zakrętu wyszła starsza kobieta w czarnym jak noc płaszczu. Gdy ich mijała, Peterowi wydawało się, że usłyszał jej szept:
  • Nie wchodźcie tam...
             Gdy się odwrócił, by poprosić o powtórzenie, nikogo za nimi nie było. Wspólnie zaczęli się śmiać, że mają pijackie omamy i poszli dalej.
           Droga zajęła im ponad pół godziny, chociaż zazwyczaj trwała około 15 min. No, ale alkohol w żyłach robi swoje. Kiedy stanęli przed bramą, akurat pojawił się księżyc. Dom wyglądał zupełnie jak kiedyś. Jakby czas w ogóle nie miał do niego dostępu. Jego stan był jednym z powodów, które sprawiały, że ciężko było zrozumieć lęk mieszkańców dotyczący tego budynku. W niczym nie przypominał strasznych ruin opisywanych zwykle w powieściach. Nienaruszone szyby w oknach lśniły między mającymi je osłonić deskami. Cienie drzew skrywały odpadający miejscami ze ścian szary tynk. Tylko zaniedbany ogród zdradzał zabłąkanemu wędrowcowi nieobecność lokatorów. Całość zarastały pokrzywy i cierniste krzaki dawno nieprzycinanych róż. Wszystko to miało swoisty klimat. Kiedyś każdy z nich myślał nawet nad tym, żeby go kupić, odnowić i tu zamieszkać. Plany uleciały z czasem.

              Peter poczuł się nieswojo. Zaczęło go mdlić. Ale nie mógł się wycofać. Stanął z boku, wziął kilka płytkich, ale szybkich wdechów, a potem jeden głębszy. Pomogło. Ściskając w ręce metalową latarkę, ruszył przez krzaki. 
          Zrobiło się chłodno. Drżał coraz bardziej z każdym krokiem. Między drzewami zahuczała sowa. Zanim wszedł na ganek, obejrzał się i pomachał kumplom. Wydawali się stać tak daleko...

           Pokręcił głową. To do niego nie pasowało. Skąd te wymysły. Nigdy nie dawał ponieść się za bardzo wyobraźni, a teraz świruje z powodu głupiej chatki. Zaśmiał się sam do siebie i sięgnął klamki. Było otwarte. To widać przez lata też się nie zmieniło. Zanim przekroczył próg, zgasił latarkę. Takie były zasady. Całą trasę trzeba było przejść po ciemku, zapalając latarkę dopiero po otwarciu okna na pietrze. Wszedł do drewnianego korytarza i zamknął drzwi. Stał chwilę, żeby oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ale docierało tu bardzo mało światła, więc nawet po chwili niewiele mógł zauważyć. Już przy pierwszym kroku wpadł na coś bardzo twardego i się przewrócił. Puścił ładną wiązankę, podniósł się i szurając stopami przeszedł do prawej ściany. Z tego, co pamiętał, schody przylegały do niej. Trzeba było minąć tylko jedne drzwi....
  • Kurwa!!!- grzmotnął piszczelem w coś drewnianego.
            Aż się zgiął z bólu. Schylił się to odrzucić, ale okazało się, że to już schody. Usiadł na nich i długą chwilę rozcierał nogę. Miał dość. Zaczynał trzeźwieć, mdliło go i co chwile kichał od stęchłego powietrza wypełniającego niewietrzone pomieszczenie. Ze złością popędził po schodach, na tyle szybko, na ile pozwalał zalegający mrok. Doszedł do okna otworzył je na oścież i zapalił latarkę. Pomachał nią chwilę, a potem odwrócił się, by jak najszybciej opuścić przeklęte miejsce. Zamarł w pół kroku. Na drugim końcu korytarza, w miejscu, gdzie zaczynały się schody, stała kobieta. Miała tak jasną skórę, że wydawała się lśnić w mroku. Jej króciutka, letnia sukienka powiewała lekko na wietrze.. Miała boskie ciało. Wszystkie krągłości pięknie wyeksponowane i podkreślone nie tylko strojem, ale też miękko opadającymi, długimi blond włosami. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Zachichotała i wtedy spojrzał w jej oczy. Były równie cudowne jak ona. Niebieskie jak morze. Spoglądał w nie, aż zaczęło mu się wydawać, że czuje w ustach smak morskiej wody. Chciał coś do niej powiedzieć, zagadać, ale całkiem odebrało mu mowę. Zaczął się dusić, mimo to dalej patrzył w głębie jej oczu, aż zatonął w jej spojrzeniu. 
     W bramie przyjaciele zaczęli się niepokoić. Minęło prawie pół godziny odkąd widzieli błysk latarki, a Petera ani śladu. Dusty i Dawid kłócili się już w najlepsze. Atmosfera zaczęła robić się nieciekawa.
  • Zamknąć ryje.
           Gruby nie krzyknął, nawet nie powiedział tego głośno. Nie musiał. Miał taki głos, że nie dało się go nie usłyszeć. Momentalnie zrobiło się cicho.
  • Idę po niego, a Wy się nie pozabijajcie w tym czasie.
        Bury do tej pory stojący spokojnie z boku i bawiący się nożem, złapał go za ramie.
  • Ja pójdę.
        Kiwnęli sobie głowami w niemym porozumieniu i Bury ruszył miękko w drogę. Pozostali rozluźnili się. Dawid, znudzony czekaniem, pobiegł po flaszkę, a Dusty zaczął opowiadać o horrorze, który ostatnio przeczytał. Dźwięk jego wiecznie drżącego głosu odprowadzał samotnika do drzwi. Był żołnierzem. Oficerem. Nikt o tym nie wiedział. Miał wspaniałą dziewczynę, która ostatnio często płakała i nie mógł z niej wyciągnąć powodu. O niej kiedyś chłopakom wspomniał.
        Uwielbiał tych ludzi. Nigdy go o nic nie pytali, nigdy nie zmuszali do mówienia. Mógł cały dzień spędzić u któregoś z nich po postu siedząc, nie wypowiadając nawet słowa, a oni traktowali to zwyczajnie. Mógł też cały wieczór nawijać i to też ich nie dziwiło. Zaskakiwało tylko jego samego. Kilka lat wcześniej nawet ich zapytał o to. Liczył na dyskusję, a wszystko skończyło się na zdaniu Seby: „Po prostu taki jesteś. Od początku to wiedzieliśmy.” Skąd? Na to nie było odpowiedzi. Otwierając drzwi uśmiechnął się sam do siebie. Nie mieli pojęcia, ile im zawdzięcza.
          Bieg myśli przerwał delikatny blask wypełniający korytarz. Nie powinno go tu być. Nawet w dzień panował półmrok, więc skąd ten blask? Na pewno nie latarka. To była raczej poświata. Złapał mocniej nóż i cichutko zamknął drzwi. Zdążył zrobić zaledwie jeden krok, gdy ją ujrzał. Wypłynęła przez otwarte drzwi gabinetu. Wyglądała jak nimfa. Broń upadła u jego stóp. Zaczął rozpływać się w myślach nad jej urodą. Powiedziałby coś, ale usta odmówiły mu posłuszeństwa. Mógł tylko patrzeć. I tak kropla po kropli została kałuża i dźwięczny chichot.
             Wrócił Dawid. Zdziwił się, że chłopaki jeszcze nie wrócili. Otworzył butelkę i chciał nalać po kielichu dla rozgrzania się, bo zaczynało się robić bardzo chłodno, ale reszta odmówiła. Zdenerwowany wziął łyka z gwinta. Gruby patrzył na to z niepokojem. Zauważył już wcześniej, że kumpel lubi wypić, ale teraz zaczął się zastanawiać, czy to nie jest poważny problem.
  • Kurwa, co oni tam robią? Pieprzą się czy co?
            Dawid miał dość. Miał nadzieję, że o tej porze będą w jakimś klubie i wyrwie sobie jakąś małolatę na szybki numerek, a nie będzie tracił czas, stojąc pod starą ruderą. Stanie w jednym miejscu prowadziło często do myślenia, a on myśleć nie chciał. Na pewno nie dziś. Przeskoczył płot i pobiegł do budynku. Zanim Gruby i Dusty zdążyli za nim krzyknąć, był na ganku. Z rozpędem wbiegł do środka i widząc jakieś światło na górze, ruszył w tamtą stronę.
  • Koniec zabawy, zakładać majtki pedały, bo idę po Was.
           Wpadł jak burza do sypialni na piętrze. Na łóżku czekała niespodzianka. W wyzywającej pozie leżała piękna blondynka. Zachichotała i zaprosiła palcem do siebie. Błogosławiąc swoich kumpli zaczął prawie zrywać z siebie ubranie idąc w jej stronę. Pożądanie płonęło w nim coraz mocniej. Razem z resztką stroju na ziemię posypał się popiół. I znów zabrzmiał zimny kobiecy śmiech.
            Gruby już miał ruszać za Dawidem, gdy zadzwoniła mu komórka.  Seba. Głos miał bardzo zaniepokojony. Zanim Gruby zdążył cokolwiek powiedzieć, zarzucił go gradem pytań.
  • Co się stało? Gdzie jesteście? Co z Peterem?
  • Ee ee...
  • Kurwa gadaj! Czuję, że coś się dzieje.
  • Jesteśmy pod dworkiem...
  • Ok, zaraz tam będę - rozłączył się.
  • Ja pierdole. Co tu się dzieje? - Dusty zaczął się trząść.
  • Nie wiem. Chciałem iść za Dawidem, ale może lepiej poczekajmy na Sebę i wejdziemy razem.
  • Kurwa, ja tam nie chce iść.
  • Uwierz, że ja już też nie...
            Nie musieli czekać długo. Sebastian potrzebował chwili na znalezienie kluczy, a potem wręcz lekkomyślnie pędził pod dworek. Po 5 min był na miejscu.
  • Gdzie reszta? Gdzie Piotrek?
  • Ech. Są w dworku... Zaczekaj – złapał Sebę za ramie- Wchodzili pojedynczo. Mieli wejść i wyjść, ale żaden nie wrócił... Możliwe, że to jakiś kawał. Tak pomyśleliśmy z Dustym... No, bo Peter do Ciebie zadzwonił, tak? Stąd ten telefon do mnie?
  • Nie. Po prostu śniło mi się, że tonę. Obudziłem się i byłem pewien, że coś jest nie tak z Peterem... Anka próbowała mnie uspokoić. Próbowałem się do niego dodzwonić, nie odbierał. Bury to samo... Potem Dawid, bo w końcu jak Peter ma problemy to z Dawidem, nie? Ale on też nie odbierał. Stąd telefon do Ciebie. Długo tam są?
  • Będzie z godzinę... - zauważył Dusty.
  • Idziemy.- Seba się niecierpliwił.
  • Może to rzeczywiście kawał? Ja tam nie wejdę.
  • Dusty, kurwa, nie rób scen, idziemy razem. Jeśli to kawał to maja wpierdol ode mnie i Anki, a pamiętacie jaka jest, kiedy się wścieka.
  • Oj ta aaa... Do tej pory mi guz został, jak mi torebką przywaliła.. - zaśmiał się Gruby.
            Tylko Seba zdawał się niecierpliwie iść naprzód. Dwóch pozostałych wyraźnie się ociągało. Nawet mało strachliwy wielkolud czuł się nieswojo i najchętniej poszedłby w zupełnie przeciwnym kierunku, do łóżka i dziewczyny. Mimo to, nie zamierzał zostawić przyjaciół. Nie w takiej chwili. Zaskrzypiały drzwi. Zanim je zamknęli, spróbowali rozejrzeć się po pomieszczeniu, korzystając ze światła księżyca. Jedyne latarki wzięli poprzednio Peter i Bury, a Seba w pospiechu nie zabrał żadnej z domu.
            Dusty trzasnął drzwiami. Stali w milczeniu, próbując wyłowić jakieś dźwięki z wewnątrz domu, ale witała ich cisza. Była dziwna, przenikająca. Jakby wkraczając tu odcięli się od świata zewnętrznego. Nie było słychać ani wiatru, ani skrzypienia desek, ani nawet tak często wcześniej pohukującej sowy.
  • Rozdzielamy się. Ja z Dustym obszukamy parter, a Ty, Gruby idź na górę.
  • Czemu szeptasz? - zapytał Dusty.
  • Nie wiem. Chyba przez tą ciszę. Ale w sumie tak bezpieczniej.
  • No w sumie... Hmmm i może lepiej się nie rozdzielajmy? Wiecie... Na wszelki wypadek...
  • Dusty, kurwa, ja Tu nie chcę całej nocy spędzić...
  • Ej, spoko. Po prostu wiesz, jak działa moja wyobraźnia... Wolałbym iść chociaż z Grubym.
  • No ok, to zaczniemy od parteru, a potem razem na górę. Wy na lewo, ja na prawo.
           Seba zaczął szurać w kierunku prawej ściany. Prawie natychmiast wdepnął w lepką, gęstą masę. Z obrzydzeniem ominął ją. Akurat, gdy naciskał klamkę napotkanych drzwi, usłyszał, że chłopaki też wchodzą do pokoju naprzeciwko. Znalazł się w salonie. Księżyc zaglądał przez okno, więc widział wszystko w miarę wyraźnie. Nie było nikogo. Zdziwił go widok bibelotów. Nic nie było przykryte płótnem. Zupełnie jakby właściciele wyszli z domu i zaraz mieli wrócić. Wszystko pokrywała tona kurzu, ale stały tu nawet ramki ze zdjęciami. Seba był w szoku. Nikt tego nie zwinął przez tyle lat? Nieprawdopodobne. Wiedział, że w nocy nikt się tu nie zapuszczał, ale żeby nawet w dzień ? Podszedł do kominka, podniósł jedno zdjęcie i oczyścił szybkę rękawem. Była na nim para. Ładna blondynka, może troszkę zbyt zaokrąglona i misiowaty facet. Wyglądali na szczęśliwych. W tle jakaś fontanna. Uśmiechnął się. Z Anią mają bardzo podobną fotografię.
          Huk.
          Seba upuścił zdjęcie i wybiegł z gabinetu. Ledwo unikając złamania nogi, przebiegł przez korytarz i znalazł się w gabinecie. Tu było ciemniej.
  • Dusty, Gruby, co jest? Chłopaki, ej odezwijcie się!
           Odpowiedziała mu cisza. W rogu pokoju dostrzegł ruch. Zamknął oczy i ponownie otworzył, żeby szybciej przyzwyczaiły się do ciemności i wtedy wyłowił sylwetkę Dustiego. Chłopak drżał, ale dalej się nie odzywał.
  • Kurwa, Dusty! Odezwij się!
          Podszedł w jego stronę i wdepnął w następną plamę. Spojrzał pod nogi, przeklinając pecha i stanął jak wryty. W kleistej plamie leżał manekin bez głowy. Bo to musiał być manekin. To nic, że był wielki i całkiem przypominał Grubego. Cofnął się o krok i wpatrzył w Dustiego.
  • Dusty, co się stało? Gdzie Gruby?
          Ale Dusty nawet na niego nie spojrzał. Jego głowa obrócona była w drugi koniec pokoju, z którego dobiegł lodowaty chichot.
  • Witam przystojniaku. Co mi dasz?
        Zimna jak sopel lodu. To była jego pierwsza myśl. Jej skóra była bardzo jasna. Między czerwonymi wargami dostrzegł dziwne spiczaste zęby, jak u rekina. Oczy były puste, przepełnione pychą i złem.
  • Lodowata? Hmmmm lód też może być piękny. Oooo... Jak słodko... Twój przyjaciel oddaje mi swoje serce.
            W mgnieniu oka znalazła się przy Dustym. A potem znów stała na poprzednim miejscu. Tym razem z czymś w dłoni. To coś ruszało się jeszcze przez chwilę, a potem przestało. Podniosła to do ust i polizała. Cały pokój wypełnił śmiech.
  • Uwielbiam gorące męskie serca.
            Seba zaczął powoli cofać się do wyjścia, ale to spostrzegła. Jej oczy wypełniła furia.
  • Nie możliwe. Nie możesz mi się oprzeć. Nie temu ciału, nie mi. Żaden mężczyzna nie może.
             Odrzuciła serce z takim impetem, że rozpłaszczyło się na ścianie. Seba już był za drzwiami. Na korytarzu potknął się i przewrócił. Wpadł twarzą w maź i wtedy usłyszał uderzające o ścianę drzwi i głos:
  • Jesteś mój. Na zawsze.
            Na plecach poczuł pazury i szczęki. Ostatnie o czym pomyślał, to zdjęcie na tle fontanny z Anią.


Epilog
Rankiem trzeciego września policja znalazła przed jednym z opuszczonych budynków porzucony samochód. Po przeszukaniu dworku okazało się, że znajdują się tam „ciała” pięciu osób. Cztery zostały szybko rozpoznane. Próbki piątego musiano poddać badaniu DNA, gdyż pozostała z niego tylko płynna masa. Nie wiadomo w jaki sposób doprowadzono do takiego zmasakrowania zwłok.
Policja wydała nakaz aresztowania Sebastiana Podolskiego, do którego należał porzucony pojazd, podejrzewając go o zamordowanie brata i czterech kolegów. Mężczyzny nigdy nie odnaleziono.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz