Tik tak... Tik tak... Nie mogłam
spać. Może to upał. Nie wiem. Miałam dość przewracania się z
boku na bok. Opuściłam stopy na drewnianą podłogę i poszłam do
kuchni. Nalałam sobie do szklanki wody z cytryną i podeszłam do
drzwi na taras. Pod nimi siedziała moja czarna kotka. Podniosłam
roletę, żebyśmy mogły obie popatrzeć na pogrążony w ciemności
ogród.
Zbliżała się pełnia. Księżyc
świecił tak jasno, że wokół niego nie było widać żadnych
gwiazd. Ogród oświetlony tym blaskiem wyglądał jak z bajki. Nie
był duży, ale z kilkoma drzewkami i krzakami, bo lubię zakamarki.
Wokół tarasu białe kwiaty jakby świeciły własnym blaskiem.
Nawet przez drzwi wydawało mi się, że czuję ich upajający
zapach.
Stał na środku tarasu. Nie widziałam
go wyraźnie. Może go sobie wymyśliłam. W każdym razie Greta też
zdawała się na niego reagować. Zaczęła miauczeć i wyraźnie
chciała wyjść. Nie odwracając wzroku od jego twarzy, sięgnęłam
po klamkę. Zawahałam się przez chwilę. Dotarła do mnie
absurdalność tego, co chciałam zrobić. Spojrzałam na kotkę,
która niecierpliwie ocierała mi się o nogi. Gdy podniosłam głowę,
nie zniknął. Podszedł bliżej, prawie pod same drzwi. Chciałam go
dotknąć. Wydawał się taki nierzeczywisty, a zarazem bardzo
cielesny, podniecający. Kotka kręciła się niecierpliwie tam i z
powrotem. Powoli podniosłam dłoń na wysokość jego twarzy i
położyłam na szkle. Pamiętam, że było zimne jak szklanka z
wodą, którą, nawet nie wiem kiedy, upuściłam. Uśmiechnął się
i zniknął.
Tym razem się nie zawahałam. Szybkim
ruchem otworzyłam drzwi na oścież. Przeszłam przez próg i
stanęłam zawiedziona. Czułam całą sobą, że go już tam nie ma.
Nie wiem nawet czym był. To mnie najbardziej dręczyło. Chciałam
to wiedzieć. Zapewne by mnie zabił, gdybym wyszła wcześniej, ale
może nie. Ech, ta moja ciekawość. Nawet po tak długim czasie nie
wygasła i gotowa była mnie wpakować po raz kolejny w tarapaty.
Ostrożnie przestąpiłam próg i
zabrałam się za sprzątanie rozbitej szklanki. To sprowadziło mnie
całkiem na ziemię. Automatycznie zrobiłam się senna, więc
zawołałam kotkę. Nie zareagowała. Obraziła się na mnie.
Zamknęłam drzwi i spuściłam roletę. Skoro tak bardzo chciała,
mogła nocować na zewnątrz. Zasnęłam, gdy tylko przyłożyłam
głowę do poduszki.
Rano mogłam sobie wytłumaczyć, że
to był sen. Może nawet taki na jawie, skoro kotka miauczała na
zewnątrz. Nie zrobiłam tego. Musiałam być szczera wobec siebie,
skoro wybrałam tę ścieżkę.
Wybór. Zawsze istnieje jakiś. Ja też
go miałam, jednak mimo wątpliwości od początku wiedziałam jak
postąpię. Jak mogłoby być inaczej patrząc na moją przeszłość?
To była w sumie szansa. Tak wielką tajemnicę miałam poznać. W
moim przypadku wszystko było trochę niecodzienne i skomplikowane,
ale dzięki temu decyzja wydawała się dużo prostsza.
Wpuściłam kotkę i zaparzając sobie
kawę w ekspresie, wróciłam wspomnieniami do nocy, gdy to się tak
naprawdę zaczęło. Dalej wszystko było tak samo wyraźne, choć
minęło prawie 13 lat.
Zbliża się pierwsza. Wszędzie
panuje głucha cisza. Cały dom dawno zanurzył się we śnie. W
pokoju obok tyka zegar. Zamykam oczy i staram się zasnąć,
wsłuchując się w jego jednostajny rytm. Nie potrafię. Czuję na
sobie czyjś wzrok. Mimo że nic nie słyszę, wiem, że coś skrada
się w moją stronę. Jest zupełnie tak jakbym to widziała przez
powieki. Wysuwające się czarne szpony z cieni za regałami,
fotelem, komputerem. Powoli kształtujące się postaci bez twarzy.
Stoją nade mną. Pochylają się. Starają się dotknąć moich
włosów i dłoni. Jedna zbliża swoją głowę do mojej twarzy.
Czuje na policzku delikatny, chłodny powiew. Wołają do mnie. Chcą,
żebym otworzyła oczy i na nie spojrzała. Zmuszam się, by tego nie
robić. Boję się. Wyczuwam w nich coraz większą frustrację.
Wypływa z nich zmieszana z kleistym złem, które chce przylgnąć
do mojej skóry, ale oddziela je jakaś bariera. Serce bije mi coraz
mocniej. Ogarnia mnie panika, więc staram się uspokoić oddech.
Tłumaczę sobie, że to tylko wyobraźnia. Gdybym otworzyła oczy,
nie zobaczyłabym nic poza pogrążonym w nocnym mroku pokoju. Powoli
się uspokajam, ale wiem, że dopóki nie otworzę oczu, strach nie
minie i nie usnę. Jeszcze kilka wdechów i wydechów, i rozchylam
powieki. Pusto. Koło mnie nie ma żadnych kłębiących się
stworów. Z ulgą rozglądam się po pokoju i wtedy... Stoi tam.
Zaczęło się już wtapiać w cień, ale nie zdążyło. Zupełnie
jak łysy, wychudzony człowiek z długimi rękami zakończonymi
spiczastymi palcami. Musiało wyczuć moje powracające przerażenie,
bo się odwróciło. Patrzy na mnie. Jego oczy wyglądają jak dwie
żółte kule światła. Moja bariera drży i kurczy się. W końcu
pęka. Jestem pewna, że to coś nie wydało żadnego dźwięku, a
jednak słyszę okrzyk radości. Ogarniają mnie dreszcze, a to
powoli przesuwa się w moją stronę. Nie spieszy mu się. Karmi się
moim przerażeniem, więc każda zwłoka daje mu więcej siły.
Gdzieś głęboko odzywa się we mnie głos, że jeśli czegoś nie
zrobię, to w najlepszym przypadku zginę. Wszystkie mięśnie mam
sparaliżowane. I wtem znów głosik, najpierw cichy, a potem coraz
silniejszy powtarzający tylko jedno słowo: światło. Patrzę na
kontakt. Jest tak blisko. Wystarczy szybko stanąć na nogi i
skoczyć. W momencie, gdy zapala się żarówka, stwór mnie dotyka i
znika.
Ale to dotknięcie wystarczyło.
Stanowiło jasny dowód na to, że nie mam osłony. Pozwoliłam ją
zniszczyć, a właściwie nie tylko ja, ale i mój opiekun.
A właśnie. Ciekawe gdzie on się
podziewa? Pierwszy raz zdarzyło mu się mnie zostawić na tak długo
samą. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Ciągła obecność
aroganckiego „faceta” irytowała na dłuższą metę. Zwłaszcza
kiedy pojawiał się ni stąd ni zowąd w najmniej stosownym
momencie. No, ale cóż. Przyzwyczaiłam się. Przynajmniej, gdy
załatwiałam potrzeby fizjologiczne stawał tyłem lub, gdy miał
wyjątkowo dobry dzień, nawet za drzwiami. Stanowił też gwarancję
bezpieczeństwa. Twierdził, co prawda, że nie może mnie przed
wszystkim ochronić, jednak do tej pory nie było bytu, przy którym
jego moc by nie wystarczyła.
Zadzwoniła komórka.
- Tak, słucham...
Odpowiedziała mi głucha cisza.
Pewnie pomyłka. Rozłączyłam się i spojrzałam na godzinę.
Dziesiąta. Najwyższy czas wyjść. Ubrałam dres i zabrałam
plecak. Kotka dołączyła do mnie, gdy zamykałam drzwi. Spacerkiem
ruszyłyśmy do lasu. Po jakichś 10 minutach zeszłyśmy ze ścieżki.
Przodem kroczyła kotka, a ja zaraz za nią. Drogę znałyśmy na
pamięć, ale na wszelki wypadek miałam kompas i mapę. Komórka zawsze zostawała w domu. Wspinałyśmy
się coraz wyżej, wchodząc głębiej w las. Pachniało świerkiem.
Uwielbiałam ten aromat. Zatrzymałam się na chwilę i odetchnęłam.
Niestety Greta nie należy do cierpliwych stworzeń, więc z
westchnięciem ruszyłam dalej.
Wreszcie byłyśmy na miejscu. Naszą
polankę jak zwykle zastałyśmy pustą. Podeszłam do starego
drzewa i z zarośli wyciągnęłam 11 kamieni oraz zbity z drewienek
duży trójkąt. Wydobyłam z plecaka sól i korzystając z trójkąta,
wyznaczyłam pentagram. Na jego wierzchołkach i w przecięciach
linii ustawiłam kamienie. Kotka popatrzyła na mnie z aprobatą.
Weszła do środka figury, a ja zaraz za nią razem z moim
notatnikiem nr 1. Kiedyś był to zwykły, 100kartkowy zeszyt w
kratkę z okładką przedstawiającą skąpany we mgle las. Teraz
wypełniały go notatki o rytuałach i najprzydatniejszych ziołach.
Razem z drugim zeszytem tworzyły zbiór wszystkiego, czego się
dowiedziałam od mojego opiekuna do tej pory.
Usiadłam po turecku, kotka usadowiła
się na moich kolanach. Otworzyłam notatnik, zamknęłam oczy i
skupiłam się na wyregulowaniu oddechu. Gdy uznałam, że jestem
gotowa, rozpoczęłam odczytywanie inkantacji. Mogłam to zrobić z
pamięci, ale wolałam nie ryzykować przekręcenia jakiegoś słowa.
Odpowiedział mi delikatny szum drzew. Wszystko stało się mniej
realne, wypełnione mocą. Czarna sierść kotki błyszczała w
słońcu. Blask zaczął razić moje oczy, więc je ponownie
zamknęłam. Powoli usuwałam świadomość z każdej części mojego
ciała. Zaczęłam od stóp i sunęłam metodycznie w górę, aż po
głowę. Cały wszechświat skurczył się do kulistej świadomości
zawieszonej w mroku. Po chwili zaczęły pojawiać się gwiazdy.
Płynęły w moją stronę i łączyły się z moim światłem.
Stworzyliśmy błyszcząca i mocna sieć. Czerpałam z niej spokój i
energię. I wtedy pojawiła się czerwona gwiazda. Nie powinno jej tu
być. Była intruzem. Kotka poruszyła się, a ja wróciłam do
rzeczywistości. Na polanie był ktoś jeszcze. Wprost przede mną w
cieniu wyraźnie widziałam poruszający się ciemniejszy kształt.
Greta prychała w tamtą stronę. Podszedł bliżej. Stanął tuż na
granicy mroku. Wyglądał zupełnie jak Gollum z Władcy Pierścieni.
Praktycznie łysy, z wielkimi oczami i szarą skórą. Chudy i
oślizgły. Fuj. Odrażające stworzenie. Prawdopodobnie gotowało
się, żeby mnie zabić, jednak nie bałam się. Przez te wszystkie
lata spotkań z różnymi stworami, strach zastąpiły ostrożność
i fascynacja. Wiedziałam, że lada chwila pojawi się mój opiekun i
nie tylko obroni mnie przed tym czymś, ale da mi wykład na jego
temat. Byłam zła na siebie, że nie wzięłam ze sobą drugiego
notatnika. Spisywałam w nim wszystkie stworzenia i uzupełniałam
opisy szkicami.
Słońce schowało się za chmurami,
a stworzenie, jakby na to czekając, wypełzło z ukrycia i
skierowało się w moją stronę. Spojrzałam w górę. Na moje
nieszczęście chmura była ogromna. Nie zaniepokoiło mnie to
jednak, bo stworek dalej był daleko, a mój wybawiciel mógł zjawić
się w ciągu sekundy. Pojawił się tylko jeden problem – pomoc
nie nadchodziła. Na skórze pojawiła się gęsia skórka. Wzięłam
zeszyt i przekartkowałam, żeby znaleźć rytuał aktywujący pole
ochronne. Tak na wszelki wypadek. Kurde... Zawsze pod górkę. Plecak
leżał poza moim zasięgiem, a w bocznej kieszonce miałam potrzebne
zioła. Kotka jakby słyszała moje myśli, wyskoczyła jak z procy.
Na szczęście plecaczek był mały, więc dała radę go przysunąć.
Szybko wysupłałam pietruszkę i portulak. Odczytując odpowiednie
zaklęcie, posypałam solny ślad wokół mnie. Nie było to koło,
ale sześciokąt też powinien spełnić swoją rolę. Kiedy
skończyłam, potworek był jakieś dwa metry ode mnie. Skoczył.
Krzyknęłam, ale odbił się od bariery. Mój opiekun się nie
pojawił. Wszystko było nie tak. Powinien tu być. Nie ma
możliwości, żebym dała sobie radę sama. Kolejny skok i odbicie.
Czułam jak bariera słabnie. Kotka skuliła się za mną i ciągle
prychała, a ja grzebałam w plecaku jak opętana. W ręce wpadło mi
kadzidło lawendowe, więc zaczęłam szukać zapałek. Kolejnemu
skokowi towarzyszył przeraźliwy rechot. Nie zamierzałam sprawdzać
skąd dobiega. Nie chciałam widzieć jak to coś zabiera się do
ostatniego skoku. Zaczęłam wypowiadać słowa zaklęcia
przywołującego. Mała szansa, że zadziała bez kadzidła, ale
może. TAK! Znalazłam zapałki. Nie przerywając odpaliłam jedną i
przyłożyłam do zioła. Zwolniłam tępo słów do rytmu unoszącego
się dymu. Tak strasznie wolno, za wolno. Zerknęłam na stwora.
Podszedł pod barierę. Stanął na pasie soli i cofnął się z
sykiem. Nie przerywając potoku słów, sięgnęłam do woreczka i
sypnęłam przyprawą w dziwoląga. Próbował zasłonić się łapą,
ale nie bardzo mu wyszło. Skórę pokryły mu nabrzmiałe bąble.
Sypnęłam jeszcze raz. Oślepiłam to. Stanął w miejscu i zaczął
szarpać twarz. Wykorzystałam ten moment. Wyskoczyłam koło niego i
spróbowałam otoczyć go kręgiem soli. Dodałam tam też ziół z
mojego pola ochronnego. Stwór był w pułapce. Wiedziałam, że nie
na długo, ale zawsze dało mi to więcej czasu. Rzuciłam w niego
jeszcze raz solą. Barbarzyńskie, ale to coś w końcu chciało mnie
zabić i wcale nie było powiedziane, że mu się to nie uda, więc
niech cierpi. Wróciłam do pentagramu i znów zaczęłam kartkować
notatnik. Stron ubywało, a ja ciągle nie wiedziałam jak pozbyć
się tego czegoś. Słońce oświetliło kartki i przeszkadzało mi w
czytaniu. Wrzaski potworka stały się nie do wytrzymania. Byłam
przerażona i wściekła. Miałam dość.
- Zamknij się ty kupo gówna!- wrzasnęłam podnosząc wzrok.
Krzyki ustały, a potwór zniknął.
Patrzyłam na kupkę niezidentyfikowanej papki. Moja kotka podeszła
do tego i trąciła łapą. Pisnęła z bólu. Podbiegłam do niej.
Miała poparzoną skórę. Wróciłam po woreczek z solą. Cały
wysypałam na to coś. Zasyczało i zaczęło znikać. Jakby wsiąkało
w ziemię. Po chwili nie pozostało ani śladu po stworzeniu, ani po
soli. Pozostał tylko okrąg suchej ziemi wśród traw.
Nie wiem, jak długo stałam wpatrzona
w to miejsce. W każdym razie czas było iść. Pozbierałam rzeczy.
Kamienie i trójkąt ukryłam w starym miejscu. Zarzuciłam plecak na
plecy i w drogę. Moja rozpieszczona kotka udawała, że nie może
iść przez poparzoną łapkę, więc zawróciłam. Wzięłam ją na
ręce i ruszyłyśmy.
- Witam Karino.
Stanęłam jak wryta. Nie no bez jaj.
Teraz?
- W jakim celu mnie wezwałaś? Ćwiczyłaś? Wiesz, że to nie zabawa. Następnym razem mogę nie zareagować, kiedy będzie Ci groziło jakieś niebezpieczeństwo. Z takimi rzeczami się nie wygłupia. Wiem, że mogłaś odczuwać pewną tęsknotę za moim towarzystwem ostatnio, ale...
- Nie no to już przegięcie... - wyszeptałam.
- Słucham?
Wypuściłam kotkę na ziemię i
odwróciłam się. Stał pośrodku pentagramu. Wysoki, szczupły
mężczyzna w trochę przestarzałym garniturze. Twarz zdobił mu
nigdy nie gasnący, zawadiacki uśmiech. Nawet gdyby promienie słońca
nie prześwitywały przez jego postać, nie wyglądałby na
zwyczajnego faceta. Ależ miałam ochotę mu przyłożyć. Zamiast
tego zamknęłam oczy i wykonałam kilka głębszych oddechów. W
zamierzeniu spokojnym głosem zapytałam:
- Gdzie byłeś 5 min temu?
- Wybacz moja droga, nie muszę Ci się tłumaczyć. Moim obowiązkiem nie jest bycie przy Tobie cały czas, tylko...
- 5 min temu walczyłam ze stworem, który chciał mnie zabić. Dlatego pytam, gdzie byłeś.
- Słucham? Ale... To niemożliwe. Musiałbym...
- Za Tobą jest kawałek ziemi bez trawy. Wokół masz pierścień ochronny. Zbadaj go. Jest naruszony. Obejrzyj też ślady wokół Ciebie i wtedy spróbuj zarzucić mi ponownie kłamstwo. Ja wracam do domu.
Stał chwilę skamieniały. Potem
schylił się, by zbadać teren mamrocząc coś pod nosem, a ja, nie
oglądając się, ruszyłam do domu. Kotka dreptała obok. Oddychanie
tym razem nie na wiele się przydało. Byłam zbyt wzburzona. A on
jeszcze zarzucił mi kłamstwo. Znał mnie tyle czasu, a mimo to mi
nie uwierzył. Widziałam to wyryte na jego twarzy. Musiałam
prychnąć głośno ze złości, bo kotka popatrzyła na mnie z
dezaprobatą. Miała rację. Gniew do niczego nie prowadził.
Starałam się przeanalizować całe zajście na trzeźwo. Drugi raz
w ciągu doby nawiedziło mnie stworzenie cienia. Już to było
nienormalne. Zazwyczaj mijało kilka miesięcy między pojawieniem
się upiorów. No i nieobecność mojego opiekuna. Zawsze pojawiał
się zanim nastąpiła próba ataku. Z drugiej strony, nikt nie jest
nieomylny. Dwa stworki to znów nie tak wiele w ciągu doby, to raczej też mógł być
przypadek i błąd statystyczny, a ja popadam w paranoje i tyle. Na myśl o tym odetchnęłam
z ulgą, bo w końcu lekkie zaburzenia psychiczne w moim przypadku to
i tak pikuś. Każdy psychiatra i tak by stwierdził, że mam
schizofrenie paranoidalną.
Zanim włożyłam klucz w zamek do
drzwi, wrócił mi dobry humor. Razem z nim pojawiła się duma, że
poradziłam sobie sama w trudnej sytuacji.
Dochodziła druga, więc wzięłam się
za przygotowywanie obiadu. Ryż kończył się gotować, a warzywa
wesoło skwierczały na patelni, gdy na podłodze salonu rozległy
się niespokojne kroki. Uwaga, uwaga! Opiekun powrócił. Pewnie miał
wyrzuty sumienia. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Dokończyłam
gotowanie i dopiero z pełnym talerzem dołączyłam do gościa. Na
widok jego miny zbladłam. Był przerażony.
- Kari... Musimy poważnie porozmawiać.
Masakra, czy to zawsze musi tak
brzmieć? Podeszłam do stołu i odstawiłam jedzenie. W żołądku
czułam taką gulę, że byłam pewna, że już nic nie przełknę.
Usiadłam na kanapie.
- Słucham.
- Opowiedz mi dokładnie, co się stało na polanie.
- Medytowałam....Starannie i ze szczegółami opowiedziałam całe zajście. Przez cały czas chodził w tę i z powrotem. Napięcie narastało.
- Całe zdarzenie musiało trwać dłuższą chwilę.... - podsumował.
- Tak.
Zapadła cisza. Zupełnie jakby się
zastanawiał nie tylko nad tym, co usłyszał, ale też nad tym, co
mi powiedzieć. Wodziłam za nim wzrokiem, a pętla w brzuchu
zaciskała mi się coraz bardziej. Wreszcie stanął, odwrócił się
do mnie.
- Zostań przez kilka dni w domu. Proszę. Zadzwoń do pracy i powiedz, że się rozchorowałaś.
Aż otworzyłam usta ze zdziwienia.
Tego już na bank się nie spodziewałam. Poza domem hostel, w
którym pracowałam, był najbezpieczniejszym miejscem. Miał
większość zabezpieczeń jakie zastosowaliśmy tu. Poza tym tam
byłam wśród ludzi. Samotność rozbudza wyobraźnię, a w mojej
sytuacji to było ostatnie, czego mi trzeba.
- Chyba żartujesz...
- Mówię śmiertelnie poważnie.
- Nie rozumiem, przecież to było tylko jakieś stworzonko. Jedno z miliardów. Nigdy nie robiłeś takiej afery, a to przecież się często zdarzało...
- Nie, to było coś zupełnie wyjątkowego. Nie mogę teraz nic powiedzieć. Naprawdę muszę iść. Obiecaj tylko, że zostaniesz w domu. Proszę.
- Eee... No ok, skoro muszę...
Zniknął ledwo skończyłam mówić.
Zostałam z otwartymi ustami całkowicie zdezorientowana. W głowie
miałam pustkę, w żołądku też, ale nie przełknęłabym teraz
nawet kęsa. Zaraził mnie swoim niepokojem. Przerażało mnie, że
on, zawsze taki spokojny i zdystansowany, tak był poruszony
dzisiejszym wydarzeniem. Greta wskoczyła na kanapę i zaczęła
pakować mi się na kolana. Bezwiednie gładziłam ja po grzbiecie
dalej próbując przeanalizować cała sytuację. Bezskutecznie.
Westchnęłam. Wstałam, żeby spełnić obietnicę i zadzwonić do
pracy. Wybrałam numer i z komórką przy uchu ruszyłam z talerzem z
powrotem do kuchni. Zdążyłam wystygłe danie schować do lodówki,
gdy wreszcie usłyszałam upragnione :
- Wyspa Hostel, słucham.
- Patryk? Co Ty robisz w hostelu? - no to nici z wolnego.
- Przepraszam, a kto mówi?
- Karina. Po głosie nie poznajesz?
- Jezu, no cześć. Nie, nie poznałem. Mamy taki młyn, że w ogóle nie wiem, gdzie ręce włożyć. Anka się rozchorowała, reszta poza zasięgiem. I musiałem przyjść. Słuchaj, mogłabyś się pojawić wcześniej? Najlepiej ze dwie godzinki? Wiesz, ze ja tego nie ogarniam. Porobiłyście jakieś kolory na tych rezerwacjach dziwne, i ludzie dzwonią, a ja nawet nie wiem co powiedzieć. Czekaj chwile...
No pięknie. Szef na recepcji w
weekend. Oznaczało to, że nie tylko nie wezmę wolnego, a jeszcze
dodatkowa robota przede mną. Reszta wolała udawać, ze nie ma
telefonów, więc musiałby siedzieć tam całe 24. Nie mogłam mu
tego zrobić, bo by się chłopak zapłakał. On i jego rodzinka...
Ech...
- Już jestem, więc jak? Przyjdziesz te dwie godzinki wcześniej?
- Jasne. Nie ma problemu.
- A tak w ogóle to po co dzwonisz?
- A nic takiego... Miałam sprawę do Ani, a nie odbierała swojej komórki, ale to nic ważnego. Do zobaczenia za kilka godzin.
- No cześć.
Pięknie. Ale może tak będzie lepiej.
Puściłam głośno muzykę i wzięłam
się za porządki. Potem gorąca kąpiel, piętnaście minut przed
szafą i zastanawianie się, co na siebie włożyć i mogłam ruszyć
do pracy. Ze słuchawkami na uszach wsiadłam do autobusu, który o
dziwo przyjechał punktualnie. Przez cała drogę czułam się
dziwnie nieswojo. Rozglądałam się, ale wszystko wydawało się
całkowicie normalne. Tuż przed przystankiem przeszedł mnie
dreszcz. Poczułam dziwne pobudzenie, ale z otwarciem drzwi wszystko
minęło. Przeszłam na drugą stronę ulicy i uśmiechnęłam się
na widok pięknego, ceglanego budynku przede mną. Uwielbiam
zabytkowe budowle. Przepełnia je taka wyjątkowa atmosfera. Tylu
zdarzeń były świadkami. I wiele, tak jak ten przede mną, służyło
ludziom nadal.
Otworzyłam ciężkie, drewniane drzwi
i weszłam do środka. Spodziewałam się poczuć tę ciepłą
atmosferę, jaka zawsze witała mnie za progiem, ale jej nie było.
To znaczy powietrze było cieplejsze niż na zewnątrz, ale gdzieś
zapodziało się domowe poczucie bezpieczeństwa. Zrzuciłam to
jednak na zmęczenie dzisiejszymi wydarzeniami i ruszyłam prosto do
recepcji na spotkanie z szefem. Ledwo mnie ujrzał, już miał
płaszcz w rękach. W biegu rzucił jakieś uwagi o nieodpisanych
mailach i miłej pracy. Zniknął zanim zdążyłam otworzyć usta.
Ech, faceci dziś wręcz się do mnie garną. Rozłożyłam swoje
rzeczy i zaczęłam po kolei ogarniać bajzel.
Było nieźle po północy, gdy
wreszcie mogłam się rozluźnić. Zamknęłam drzwi na zasuwę.
Większość ludzi wyszła na miasto, więc i tak musiałam być na
chodzie, żeby ich wpuszczać, zatem spanie nie wchodziło w grę.
Pogrzebałam na dysku twardym w poszukiwaniu jakiegoś filmu. Ale
znalazłam same horrory i dramaty. Na dziś potrzebowałam raczej
czegoś innego, więc zaczęłam przeglądać sieć. Jakoś nie
mogłam trafić na nic interesującego. W końcu wybrałam dość
dobrze zrecenzowaną komedię. Niestety wytrzymałam tylko 15 minut.
Skakałam jeszcze trochę po necie, gdy usłyszałam dzwonek do
drzwi. Pierwsi klienci wrócili dość wcześnie. Wpuściłam ich,
oddałam klucz do pokoju i życzyłam dobrej nocy. Niedługo po nich
pojawili się następni. A potem znów dzwonek i całkiem przystojny
facet. Ciasteczko wręcz, no ale w końcu tacy też się nam
zdarzali, więc starając się zachować profesjonalnie, zaprosiłam
go do recepcji po klucz.
- Jak minął wieczór?
- A bardzo przyjemnie, dziękuję. Macie cudowną atmosferę we Wrocławiu. Można się w tym mieście zakochać.
- Tak, to prawda. - odparłam z moim najsłodszym uśmiechem.- Ma niesamowitą siłę przyciągania.
- Tak... Zupełnie jak ludzie tu mieszkający. Zgodzisz się ze mną Karino?- moja ręka z wyciągniętym ku niemu kluczem zamarła.
Nagle stanął przede mną gość z
mojego tarasu z wczorajszej nocy. Jak mogłam go nie rozpoznać?
- Zaskoczona? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Nie zaprosiłaś mnie wczoraj do siebie, więc musiałem wynająć sobie coś tutaj.
Czy zaskoczona? Jak cholera...
- Jak tu wszedłeś? Zabezpieczenia...
- Och to... Po prostu przekonałem Twojego szefa, ze mam alergię na te zioła i chętnie je pousuwał. A runy... Powiedzmy, że są nieprzyjemne, ale dla Ciebie z przyjemnością się poświęcam.
Atmosfera zaczęła gęstnieć. Jego
wzrok mnie hipnotyzował, kusił.
- Kim Ty jesteś?
- Och nie masz się czego bać. Chcę Ci tylko pomóc spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Nie wszystko jest tak proste, jak tłumaczył Ci Twój śnieżnobiały przyjaciel.
Jego palce dotknęły mojej dłoni z
kluczami. Były takie silne. Opuszkiem kciuka pieścił wierzch mojej
dłoni i powoli przysuwał się bliżej. Zaczęłam tonąć w jego
spojrzeniu. Pocałował mnie, a ja zamknęłam oczy i wtedy
odpłynęłam. Widziałam moje spotkania z ciemnymi stworami jakby z
drugiej strony, patrząc z ich perspektywy. Wypełniały mnie ich
emocje. Czułam ich agonię, gdy mój opiekun je unicestwiał. A
potem wszystko się jeszcze cofnęło. Zobaczyłam miejsce, w którym
te stworzenia były zanim spotkały mnie. Klatki. Ciasnotę i
światło, którego tak nie lubiły. Osłabienie i głód jakie
ogarniały ich ciała zanim zjawiał się Biały i je wypuszczał
tylko po to, by mogły umrzeć. I w końcu to pierwsze spotkanie z
nimi, gdy byłam dzieckiem. Cała grupa, ale jedno uczucie. Głód.
Był tak ogromny i wszechobecny. Nie mogłam sobie z nim poradzić.
Myślałam że zwariuję i wtedy poczułam to. Było jak zapach
ulubionego dania dla prawie zagłodzonego na śmierć. Bez namysłu
ruszyłam w tamtą stronę i zobaczyłam siebie na łóżku. Skuloną
pod kołdrą z zaciśniętymi oczami. Chciałam rozerwać to małe
ciałko na strzępy, ale nie mogłam. Jakiś Biały był w pobliżu.
Bariera była zbyt silna, żeby ją przebić. Po dłuższej chwili
pojawił się inny ból. Biały zaczął nas odpędzać. Nie
chcieliśmy trafić znów do klatki, więc powoli się oddalaliśmy,
chociaż upajający zapach dalej przyciągał. I wtem, gdy reszta
odeszła, obecność Białego zmalała i poczułam nieziemska
swobodę, zapach smakowitości mnie otulił i poczułam w ustach
rozkoszny smak strachu. To było jak orgazm, najlepszy orgazm jaki
miałam. I ciągle trwał, gdy odwróciłam się i ruszyłam z
powrotem w stronę przerażonej twarzy. Rozkosz była nie do
opisania, ale wkradł się obok niej niepokój związany z powrotem
obecności Białego. Jego moc się kumulowała, zebrałam się do
skoku, poczułam cudowny dotyk nagiej skóry, a potem okropny ból i
ciemność.
Coś dzwoniło, uszy wibrowały mi tym
nieprzyjemnym dźwiękiem. Otworzyłam oczy z wysiłkiem i okazało
się, że leże na kafelkach z rozpiętą bluzką i ściągniętym
stanikiem. Sutki sterczały mi z zimna, a spodnie i majtki leżały
obok kanapy półtora metra dalej. Bolała mnie głowa, a dzwonek
dalej dźwięczał. Momentalnie przypomniałam sobie, gdzie jestem i
zaczęłam się ubierać starając się jednocześnie dojść do
drzwi. Patrząc przez wizjer zapięłam rozporek i wpuściłam gości.
Szybko dałam im klucz i ruszyłam do łazienki na poddaszu, bo była
zamykana w przeciwieństwie do tych na pozostałych piętrach.
Przekręciłam zamek i zaczęłam ściągać z siebie ciuchy. Spodnie
przykleiły mi się do ran na udach. Miałam po trzy cięcia na
każdym, zupełnie jakby od pazurów. Piekły jak diabli. Czułam też
coś na plecach i pośladkach, więc stanęłam nago tyłem do
lustra. Widok mnie przeraził. Wszędzie miałam czerwone zadrapania.
Niektóre były delikatne i ledwo widoczne, ale na innych było widać
zaschnięte kropelki krwi.
- Jak długo leżałam na tej podłodze? - zapytałam własne odbicie.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, ruszyłam
pod prysznic. Chłodna woda była właśnie tym, czego mi było
trzeba, chociaż piekło strasznie. Przeanalizowałam jeszcze raz
wszystko i doszłam do wniosku, że mój opiekun ma naprawdę bardzo
dużo do wyjaśnienia. Wizje mogły być sfałszowane, bo w końcu
inkuby często na swoje partnerki nasyłają jakieś fantazje podczas
żywienia się, ale miałam przeczucie, że te jednak były
prawdziwe. Poza tym po raz drugi nie pojawił się podczas ataku na
mnie. Coś było mocno nie tak.
Odświeżona i opatrzona wróciłam na
stanowisko. Klucz od jedyneczki mojego „oprawcy” wisiał na
tablicy, więc gość się po pokazie wymeldował. Odetchnęłam z
ulgą i ruszyłam z powrotem porozkładać zioła. Na szczęście
miałam sporo zapasowych woreczków w szafce z pościelą.
Bez dalszych przygód doczekałam
końca zmiany i dojechałam do domu. Przywitałam się z kotką i
padłam na łóżko. Obudził mnie blask popołudniowego słońca
wpadający przez okno. Greta, widząc, że otwieram oczy, wskoczyła
na łóżko i bezlitośnie zaczęła dręczyć moje poranione ciało.
Zrzuciłam ją bezceremonialnie i wstałam. Ledwo mogłam się
ruszać. Najlepszym wyjściem wydawała się mocno ciepła kąpiel.
Poruszałam się ostrożnie, żeby nie porozrywać strupów. Ulga
była nieziemska, jednak trwała krótko, bo ledwo wygodnie się
położyłam i odetchnęłam, pojawił się mój opiekun.
- Ty to masz wyczucie...
- Wyłaź z tej wanny, musimy poważnie porozmawiać, trzeba się przygotować do walki...
- Nie.
- Słucham? - wydawał się kompletnie zbity z tropu.
- Nie. Wyjdę z wanny, kiedy sama tak postanowię. Możesz poczekać na mnie w pokoju. Stąd wyjdź.
- Ty chyba...
- Powiedziałam, wyjdź. - powtórzyłam z zamkniętymi oczami.
O dziwo zniknął. Właściwie nie
spodziewałam się, że to zrobi. Pozytywnie zaskoczona odpłynęłam
myślami na bezludna wyspę.
Pół godziny później woda wystygła
całkiem i zaczęło mi być zimno. Delikatnie się podniosłam i
osuszyłam najmiększym z ręczników i otulona w niego wyszłam do
pokoju.
- Wreszcie! Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. To nie jest zabawa, grozi Ci niebezpieczeństwo. - mocno gestykulował rękami.
- Takie?
Odwróciłam się tyłem i opuściłam
ręcznik. Zaniemówił. Z uśmiechem usiadłam na kanapie i pokazałam
mu rany na udach. Zakrył twarz rekami i usiadł obok podłamany.
- Spóźniłem się. - wyszeptał.
Wydawało mi się, że szlocha. Było
mi go żal, ale okłamywał mnie tyle lat. Chciałam, żeby trochę
pocierpiał.
- Inkub. Ale nie martw się. To tylko rany zewnętrzne. Dużo gorzej obszedł się z moją duszą.
Nawet na mnie nie spojrzał, ale
odsłonił twarz i z wzrokiem wbitym w podłogę zapytał:
- Co Ci pokazał?
- Wierzę, że prawdę. Po Twojej reakcji wręcz mam co do tego pewność.
- Chciałem Ci powiedzieć, ale nie mogłem. To miał być trening, potem...
- Wynoś się – wypełniła mnie pustka.
- Kari... Wysłuchaj mnie, to jeszcze nie koniec, oni...
- Wynoś się z mojego domu.
- Kari...
- Wynoś się- powtórzyłam spoglądając na niego pustym wzrokiem..
Odszedł. Nawet nie zauważyłam, że
płaczę. Ufałam mu. Tak strasznie mu ufałam. Znał moja duszę.
Nie miałam żadnych sekretów przed nim, bo jak tu mieć sekret
przed kimś, kto potrafi się pojawić w sypialni, gdy uprawiasz
seks? A on od początku kłamał. Zamiast mnie chronić,
wykorzystywał do jakiegoś głupiego planu. Chcieli mnie, ale nawet
nie chciałam wiedzieć do czego. Zresztą podjęłam decyzję, nie
pozwolę, żeby mnie ktokolwiek wykorzystał kolejny raz. Obudziła
się we mnie przekora. Wiedziałam, że całe moje dotychczasowe
życie zostało w jakiś sposób zaaranżowane. Ja zostałam
zaaranżowana i chciałam się przeciw temu zbuntować.
Wstałam jak w amoku ledwo przyjmując
do wiadomości, że jest noc. Otworzyłam drzwi na taras, a kotka
niespokojnie ocierała się o moje nogi, próbując mnie zatrzymać.
Nie zważając na nią szłam dalej. Na środku ogrodu uklęknęłam
i zaczęłam palcem w miękkiej ziemi ryć pentagram. Powtarzałam
słowa z rytuału przywołania, ale specjalnie przekręcając je tak,
jak mi zabraniano. Mimo ciągle wypełniających mi oczy łez,
pentagram wyszedł idealnie. Weszłam do środka i położyłam się
wypełniając ciałem wyryta figurę. Moje słowa ciągle
rozbrzmiewały. Zrobiło się bardzo ciemno i zimno. Ale nie wiało.
Właściwie powietrze jakby stanęło w miejscu. Czułam się tak
jakby moje uszy wypełniała wata. Kotka krążyła gdzieś i
miauczała, ale ledwo to słyszałam. Ciągle powtarzałam swoja
mantrę. Pojawił się ból. Najpierw w okolicy serca, potem pępka.
Wreszcie rozwarły się strupy na udach i poczułam jak spływa mi po
nogach krew. Czułam jak rany się powiększają. Sięgają kolan,
potem łydek. Pojawiły się głosy. Syczące. Przepełnione rządzą
krwi. Zbliżały się. Przestałam mówić, a tylko płakałam.
Zdawało się, że to działa na nie bardzo pobudzająco. Poczułam
muskające mnie palce. Owłosione i przerażające, kojarzyły mi się
z odnóżami wielkich pająków. Wreszcie ugryzienie. Najpierw na
prawym ramieniu, ale zaraz potem na lewym. Potem coraz więcej i
więcej. Na nogach, brzuchu, piersiach. Wbijały swe kły wszędzie,
ale płytko. Tak, żebym odczuwała jak najwięcej bólu, ale też
żebym szybko nie odpłynęła. Potem poczułam coś wielkiego
poruszającego się w górę od stopy coraz wyżej i wyżej, aż
wbiło się we mnie. Czułam jak mnie rozrywa. Pomyślałam, że tak
musieli się zapewne czuć Ci, którzy byli nabijani na pal. Zanim
pojawiła się ciemność usłyszałam krzyk niesiony z bardzo
daleka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz