- Nie pisz tego.
- Ale dlaczego?
- Nie rozumiesz? Przecież i tak nikt w to nie uwierzy,
- Tu nie chodzi o nich, tylko o mnie. Sama w to nie wierzę. Muszę to opisać. Może wtedy do mnie dotrze.
- Popełniasz błąd. To nic nie wyjaśni, a tylko pogorszy sprawę. Wezmą Cię za wariatkę.
- To im tego nie pokażę.
- I tak zobaczą. Nie ukryjesz tego. Napisane słowa mają to do siebie, że kiedyś ktoś je musi przeczytać.
- To go spalę.
- Sama się oszukujesz. Nie będziesz w stanie tego spalić. Potraktujesz zbyt osobiście. To by było jak zniszczenie części siebie.
- Przesadzasz.
- Jesteś pewna? Spójrz na mnie i powiedz z przekonaniem, że to zniszczysz. Tak, żebym uwierzył.
- Eh... Masz rację. Nie potrafię. Ale co innego mam zrobić? Muszę to sobie poukładać. Rozmowa to za mało. To zbyt skomplikowane.
- Nie wiem. Na to nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
- No, ale popatrz... Tylu ludzi pisze pamiętniki. Kto by uznał taki mój za godny przeczytania? W końcu jestem nastolatką.
- Jakoś mnie to nie przekonuje. Jesteś za ufna, a niebezpieczeństwo jest znaczne.
- Nie. Jest ok. Dam radę. To jedyne słuszne rozwiązanie. Inaczej się w tym zgubie.
- Jak uważasz.
Uśmiechnęła się promienie i zeskoczyła z gałęzi.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się rozluźniona.
Wciągnęła powietrze głęboko w płuca.
- Czyż wiosna nie jest wspaniała?
Nie czekając na odpowiedź, rzuciła się biegiem przez
sad. Wszystko wokół zdawało się tak piękne, że prawie zapierało
dech. Z rozpędu prawie wpadła na babcię.
- Jezus, Maria! Dziecko, ty mnie kiedyś zabijesz. Chodź do kuchni, bo obiad na stole. Co tam w szkole?
Lilka uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać. Lubiła
przesiadywać z babcią. Czasem rozmawiały na błahe tematy, czasem
na poważne, ale za każdym razem tym rozmowom towarzyszyła swojego
rodzaju magia. Roztaczały wokół aurę bezpieczeństwa. Niestety
najczęściej zaraz pojawiało się jej rodzeństwo. Bestie, jakby
czekając na tę myśl, pojawiły się na horyzoncie. Lilka szybko
dokończyła jedzenie i popędziła do swojego pokoju. Po drodze
zajrzała tylko do gabinetu po zeszyt ze sztywną okładką. Usiadła
na łóżku, oparła się plecami o ścianę i wzięła głęboki
oddech patrząc na kratkowaną kartkę przed sobą.
Mam na imię Lilianna i mam sekret...
Siedzieli w swoim
mieszkaniu z grupą przyjaciół i świętowali. Nie było konkretnej
okazji, ale żadnej nie potrzebowali. Była sobota
i wreszcie udało im się wszystkich ściągnąć. Kiedyś stanowili
bardzo zgraną paczkę, ale praca i studia rozproszyły ich po
świecie. Cóż to jednak za problem skoro Lilka miała plan, żeby
wszyscy dziś się zebrali. Ta kobieta miała taka charyzmę, że
nikt nie mógł jej się przeciwstawić.
Teraz patrzyła na niego tym swoim cudownym,
wszechwiedzącym wzrokiem. Z całej postaci biła radość. W oczach
igrały wesołe ogniki. Nawet nie próbowała powstrzymać uśmiechu.
Przyszedł czas na jej występ. Wierciła się na fotelu, aż
przyjęła swoją ulubioną pozycję z nogami pod jędrnym
tyłeczkiem. Oparła się wygodnie i jej wzrok powoli zaczął tracić
wyrazistość. Odpływała. Uśmiech delikatnie zbladł. Przechyliła
lekko głowę jakby się czemuś przyglądała. Chyba jej się nie
spodobało, bo zmarszczyła czoło. Obróciła twarz w prawo. Zamarła
na sekundę. Tak, zdecydowanie tym razem poszukiwania były owocne.
Wyglądała jak dziecko, które właśnie ma dostać swój wymarzony
prezent. No, dziecko na lekkim haju, ale jednak. Spojrzała na nich
znów w pełni przytomnie.
- Mam. To wam się spodoba.
Wyobraźcie sobie zadymioną karczmę, taką
drewnianą, z wielkimi stołami i ławami przy nich. Najpierw drzwi
na wprost stromych i ciasnych schodów. Smród szczyn i wymiocin
dochodzi z ciemności za stopniami, więc wchodzisz czym prędzej
głębiej do izby. Jest dziwnie cicho. Niepokoi cię to, więc
ostrożnie podchodzisz do lady. Gospodarz od razu wyciąga twój
ulubiony trunek, a w zamian na ladę trafia kilka monet. Odwracasz
się, żeby podejść do swojego ulubionego miejsca i twój wzrok
trafia prosto w oczy tego czegoś. Włosy stają dęba, chociaż nie
należysz do strachliwych. Przez głowę przelatuje myśl o diable.
Kreślisz ręką znak ochronny, w reakcji na to w głowie słyszysz
złowrogi śmiech. Jest niski i gardłowy, gdyby nie pogarda w nim
pobrzmiewająca byłby pociągający. Twarze wszystkich pochylają
się, każdy zagląda do swojego kufla, a ty jak zahipnotyzowany
podążasz w stronę oczu. Nie rozumiesz, czemu to robisz. Chciałbyś
skręcić, ale ciało się temu opiera. I wtedy kontakt się urywa.
Chwiejesz się i opierasz o filar, żeby nie upaść. Czujesz się
jakbyś dostał obuchem po głowie. Poruszasz głową, by odzyskać
poczucie równowagi. Za sobą słyszysz śmiech, obok rozlega się
kolejny. Zdezorientowany rozglądasz się wokół, a w uszy uderza
gwar wesołych rozmów. Zupełnie jakby ktoś odetkał ci uszy.
Patrzysz w swój ulubiony kąt, a tam pusto. Nikogo nie ma przy Twoim
stoliku. Kufel wypada Ci z rąk i pędzisz do wyjścia, czując jak twój
żołądek próbuje pozbyć się zawartości. Ledwo ci się udaje.
Torsje nie chcą ustąpić, aż do ostatniej kropli żółci.
Opierasz się czołem o ścianę i starasz się uspokoić ciało. Nie
rozumiesz nic z tego, co się stało. Ocierasz czoło z potu i
decydujesz się jednak wrócić do domu. Podejrzewasz gorączkę, a
to nie najlepszy czas na chorowanie. W polu zostało jeszcze sporo
pracy przed zimą. Z niepokojem rozmyślasz o tym, czy bez twojej
obecności uda się ze wszystkim zdążyć. Droga mija Ci szybko.
Nawet nie zauważasz, kiedy stajesz na ganku. Już zamierzasz pchnąć
drzwi, gdy twoją uwagę przyciąga błysk z prawej strony. Odwracasz
się i spotykasz ponownie to spojrzenie.
- Usiądź przyjacielu.
Gdzieś w środku
rejestrujesz, że to kobieta, że ma piękną twarz, taką wyrazistą,
a jednocześnie smukłą i delikatną. Nie widzisz nic więcej, bo
resztę ciała zakrywa szeroki płaszcz z kapturem, ale to i tak nie
ważne. Jedyne, co się liczy, to oczy. Zaglądają głęboko w
Ciebie, a nawet głębiej. Powoli ogarnia Cię odrętwienie,...
- … czujesz jak jej wzrok wędruje dalej, przez przestrzeń i czas.... Do jądra...
Dziewczyna ucichła.
Przez chwilę wszyscy zamarli, czekając na następne słowa dalej
pochłonięci rozwiniętą przed nimi wizją. Z odrętwienia wybił
ich krzyk Marka.
Liliana leżała
bezwładnie w fotelu, a on coraz mocniej uderzał ją po policzkach,
powtarzając, żeby się ocknęła. Ktoś dzwonił na pogotowie, ktoś
inny sprawdził jej puls i oddech. Żyła, ale ledwo. Ułożyli ją
na podłodze w pozycji bezpiecznej. Mark gładził ją po włosach. Z
jego ust ciągle płynęły słowa. Najpierw wyraźne i pełne
niedowierzania, potem przeszły w mamrotanie.
W
końcu przyjechało pogotowie. Ratownicy zabrali Lilkę do szpitala.
W ciągu kilku dni
porobiono jej mnóstwo badań i nic nie wykryto. Lekarze ciągle
zlecali coś nowego, naradzali się, zapraszali na konsultacje. A
Marek wychudł, zbladł. Nie mógł spać, bo nawet jeśli zamknął
oczy, to śniła mu się ukochana wołająca o pomoc. W końcu wydano
werdykt. Dziewczyna się nie obudzi. Nie wiadomo z jakiego powodu,
ale jej mózg przestał działać. Zupełnie jakby ktoś wcisnął przycisk z napisem "off". Nie było żadnych sygnałów aktywności. Utrzymywanie jej ciała przy życiu
i tak nic nie da, więc proponują odłączenie aparatury. Rodzice
Lilki się zgodzili, ale poprosili o poczekanie z tym do następnego
dnia.
Załamał się. Nie
potrafił znieść świadomości, że wszyscy się poddali. Wybiegł
ze szpitala. Krążył po mieszkaniu w tę i z powrotem, wpatrując
się w fotel, na którym wszystko się stało i analizując każdą
sekundę. Nie potrafił sobie poradzić z bezradnością. W końcu
wziął tabletki uspokajające, które jakiś czas wcześniej
przepisał mu lekarz i spróbował zasnąć.
Obudził się po kilku
godzinach zlany potem. Znów ten sen. To błaganie w jej oczach, ból.
Czuł, że zawiódł. Wstał i poszedł do biblioteki. To był jej
prywatny pokój, w którym zamykała się, gdy potrzebowała pobyć
sama. Oboje potrzebowali takiego azylu. Wyznaczyli do tego dwa
pokoje. On miał gabinet, a ona bibliotekę. Zawahał się tuż przed
drzwiami, ale potrzebował poczuć ją przy sobie. Chociażby
namiastkę. Nacisnął klamkę i wszedł. Mimo całej sytuacji poczuł
się spokojniej. Z okna naprzeciwko wpadało światło lampy
ulicznej, oświetlając blat ciemnego biurka. Między nim, a drzwiami
stały fotel i sofa. Na stoliku do kawy porozkładane były książki - nowe
nabytki Lilki. Oprócz tych kilku mebli w pokoju nie znajdowało się
nic poza regałami wypełnionymi kolorowymi woluminami. Sięgały prawie do
sufitu, a i tak niedługo nie będzie na nich wolnego miejsca.
Podszedł do jednego z nich i dotknął kilku okładek. Tony
makulatury, a tyle dla niej znaczą. Wybrał jedną i usiadł na
sofie. Włączył lampkę i przyjrzał się okładce. Była na niej
dość ładna, płomiennowłosa dziewczyna z mieczem. Pamiętał, że
to jedna z jej ulubionych. Otworzył, ale nie czytał. Po prostu
patrzył bezmyślnie na czarne wyrazy. Trwał tak zastygnięty przez
jakiś czas. Potem zwinął się w kłębek, przytulił książkę i
płakał.
Stracił rachubę czasu. Łzy obeschły, została
pustka. Na początku zagnieździła się gdzieś w okolicy żołądka
i powoli rosła. Razem z nią postępowało odrętwienie. Zamieniały ciało w powleczoną kamieniem próżnię.
Rozpaczliwie zapragnął się czymś wypełnić. Poderwał się i
pobiegł do swojego gabinetu. Wyciągnął z barku Jacka Danielsa i
nalał sobie pełną szklaneczkę. Pół wypił jednym haustem.
Skrzywił się. Lubił whisky, ale w postaci drinka z colą. Tym
razem jednak nie potrzebował rozcieńczania. Alkohol powoli go
rozgrzewał. Pustka przestała być taka wszechobecna. Szybko
opróżnił resztę szklanki, nalał ponownie i z niechęcią
spojrzał na swoje biurko. Zabrał ze sobą alkohol i wrócił do
biblioteki. Wziął kolejny łyk i usiadł na krześle. Postawił
szkło na blacie i zapalił lampkę. Tu pisała. Czasem otwierał po
cichu drzwi i wpatrywał się w jej pochyloną sylwetkę. Zdarzało
się, że go nawet nie zauważała nim zdążył wyjść. Oddawała
się temu całą sobą. Dlatego czuł się tak dumny, gdy jako
pierwszy mógł przeczytać pierwszą wersję tekstu. Stał się
miłośnikiem jej historii, chociaż nigdy wcześniej nie przepadał
za czytaniem czegokolwiek poza gazetami. W dobie internetu oboje byli
swego rodzaju dziwakami, bo woleli słowa zapisane na papierze od
tych na monitorze. Pociągając kolejny łyk, sięgnął do szuflady.
Ostatnio Lilka sporo czasu spędzała w tym pokoju, więc
podejrzewał, że coś pisała. Coś, czego już nie dokończy.
Chciał to przeczytać. W pierwszej szufladzie nic nie znalazł, więc
zajrzał do następnej, a potem kolejnej. Pusto.
Sfrustrowany otworzył jeszcze raz pierwszą szufladę i zaczął
grzebać dokładniej. Na dnie znalazł ułożone obok siebie cztery
grube zeszyty. Nigdy wcześniej ich nie widział, więc zaintrygowany
otworzył ten z najbardziej zniszczoną okładką. Wypadła z niego
płyta. Ją rozpoznał od razu. Zawierała tylko jedną piosenkę
przy której się jej oświadczył. Włączył ją i ustawił na
ciągłe odtwarzanie. Z głośnika dobiegł głos Gawlińskiego
śpiewając „Fajnie, że jesteś”.
Mam na imię Lilianna i mam sekret....
Pamiętniki! Jego żona
pisała pamiętniki, a on nawet o tym nie wiedział. Całkowicie
zbiło go to z tropu. Uzupełnił w szklaneczce niedobory płynu i
zaczął czytać.
Pewnie wiele pamiętników zaczyna się w ten sposób.
Tak bardzo bym chciała, żeby w jakimś oprócz mojego znalazł się
podobny problem. Tak bardzo chciałabym spotkać osobę podobną do
mnie, przeżywającą to, co ja. Tak wiele podróży już
przeżyłam...
- Jakich podróży? Przecież nie wyjeżdżała nigdzie, aż do czasów liceum...
Tak wiele podróży już przeżyłam i nikogo takiego
nie spotkałam. Mam tylko nadzieję, że to tylko dlatego, że jest
tyle miejsc. Zresztą nawet nie wiem, czy moglibyśmy się zobaczyć.
Tak wiele nie wiem, nie rozumiem i zagubiłam się w tym.
- No to jest nas dwoje...
CDMN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz