środa, 18 maja 2016

Pamiętnik



  • Nie pisz tego.
  • Ale dlaczego?
  • Nie rozumiesz? Przecież i tak nikt w to nie uwierzy,
  • Tu nie chodzi o nich, tylko o mnie. Sama w to nie wierzę. Muszę to opisać. Może wtedy do mnie dotrze.
  • Popełniasz błąd. To nic nie wyjaśni, a tylko pogorszy sprawę. Wezmą Cię za wariatkę.
  • To im tego nie pokażę.
  • I tak zobaczą. Nie ukryjesz tego. Napisane słowa mają to do siebie, że kiedyś ktoś je musi przeczytać.
  • To go spalę.
  • Sama się oszukujesz. Nie będziesz w stanie tego spalić. Potraktujesz zbyt osobiście. To by było jak zniszczenie części siebie.
  • Przesadzasz.
  • Jesteś pewna? Spójrz na mnie i powiedz z przekonaniem, że to zniszczysz. Tak, żebym uwierzył.
  • Eh... Masz rację. Nie potrafię. Ale co innego mam zrobić? Muszę to sobie poukładać. Rozmowa to za mało. To zbyt skomplikowane.
  • Nie wiem. Na to nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
  • No, ale popatrz... Tylu ludzi pisze pamiętniki. Kto by uznał taki mój za godny przeczytania? W końcu jestem nastolatką.
  • Jakoś mnie to nie przekonuje. Jesteś za ufna, a niebezpieczeństwo jest znaczne.
  • Nie. Jest ok. Dam radę. To jedyne słuszne rozwiązanie. Inaczej się w tym zgubie.
  • Jak uważasz.
        Uśmiechnęła się promienie i zeskoczyła z gałęzi. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się rozluźniona. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca.
  • Czyż wiosna nie jest wspaniała?
         Nie czekając na odpowiedź, rzuciła się biegiem przez sad. Wszystko wokół zdawało się tak piękne, że prawie zapierało dech. Z rozpędu prawie wpadła na babcię.
  • Jezus, Maria! Dziecko, ty mnie kiedyś zabijesz. Chodź do kuchni, bo obiad na stole. Co tam w szkole?
          Lilka uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać. Lubiła przesiadywać z babcią. Czasem rozmawiały na błahe tematy, czasem na poważne, ale za każdym razem tym rozmowom towarzyszyła swojego rodzaju magia. Roztaczały wokół aurę bezpieczeństwa. Niestety najczęściej zaraz pojawiało się jej rodzeństwo. Bestie, jakby czekając na tę myśl, pojawiły się na horyzoncie. Lilka szybko dokończyła jedzenie i popędziła do swojego pokoju. Po drodze zajrzała tylko do gabinetu po zeszyt ze sztywną okładką. Usiadła na łóżku, oparła się plecami o ścianę i wzięła głęboki oddech patrząc na kratkowaną kartkę przed sobą.
            Mam na imię Lilianna i mam sekret...
         Siedzieli w swoim mieszkaniu z grupą przyjaciół i świętowali. Nie było konkretnej okazji, ale żadnej nie potrzebowali. Była sobota i wreszcie udało im się wszystkich ściągnąć. Kiedyś stanowili bardzo zgraną paczkę, ale praca i studia rozproszyły ich po świecie. Cóż to jednak za problem skoro Lilka miała plan, żeby wszyscy dziś się zebrali. Ta kobieta miała taka charyzmę, że nikt nie mógł jej się przeciwstawić.
         Teraz patrzyła na niego tym swoim cudownym, wszechwiedzącym wzrokiem. Z całej postaci biła radość. W oczach igrały wesołe ogniki. Nawet nie próbowała powstrzymać uśmiechu. Przyszedł czas na jej występ. Wierciła się na fotelu, aż przyjęła swoją ulubioną pozycję z nogami pod jędrnym tyłeczkiem. Oparła się wygodnie i jej wzrok powoli zaczął tracić wyrazistość. Odpływała. Uśmiech delikatnie zbladł. Przechyliła lekko głowę jakby się czemuś przyglądała. Chyba jej się nie spodobało, bo zmarszczyła czoło. Obróciła twarz w prawo. Zamarła na sekundę. Tak, zdecydowanie tym razem poszukiwania były owocne. Wyglądała jak dziecko, które właśnie ma dostać swój wymarzony prezent. No, dziecko na lekkim haju, ale jednak. Spojrzała na nich znów w pełni przytomnie.
  • Mam. To wam się spodoba.
               Wyobraźcie sobie zadymioną karczmę, taką drewnianą, z wielkimi stołami i ławami przy nich. Najpierw drzwi na wprost stromych i ciasnych schodów. Smród szczyn i wymiocin dochodzi z ciemności za stopniami, więc wchodzisz czym prędzej głębiej do izby. Jest dziwnie cicho. Niepokoi cię to, więc ostrożnie podchodzisz do lady. Gospodarz od razu wyciąga twój ulubiony trunek, a w zamian na ladę trafia kilka monet. Odwracasz się, żeby podejść do swojego ulubionego miejsca i twój wzrok trafia prosto w oczy tego czegoś. Włosy stają dęba, chociaż nie należysz do strachliwych. Przez głowę przelatuje myśl o diable. Kreślisz ręką znak ochronny, w reakcji na to w głowie słyszysz złowrogi śmiech. Jest niski i gardłowy, gdyby nie pogarda w nim pobrzmiewająca byłby pociągający. Twarze wszystkich pochylają się, każdy zagląda do swojego kufla, a ty jak zahipnotyzowany podążasz w stronę oczu. Nie rozumiesz, czemu to robisz. Chciałbyś skręcić, ale ciało się temu opiera. I wtedy kontakt się urywa. Chwiejesz się i opierasz o filar, żeby nie upaść. Czujesz się jakbyś dostał obuchem po głowie. Poruszasz głową, by odzyskać poczucie równowagi. Za sobą słyszysz śmiech, obok rozlega się kolejny. Zdezorientowany rozglądasz się wokół, a w uszy uderza gwar wesołych rozmów. Zupełnie jakby ktoś odetkał ci uszy. Patrzysz w swój ulubiony kąt, a tam pusto. Nikogo nie ma przy Twoim stoliku. Kufel wypada Ci z rąk i pędzisz do wyjścia, czując jak twój żołądek próbuje pozbyć się zawartości. Ledwo ci się udaje. Torsje nie chcą ustąpić, aż do ostatniej kropli żółci. Opierasz się czołem o ścianę i starasz się uspokoić ciało. Nie rozumiesz nic z tego, co się stało. Ocierasz czoło z potu i decydujesz się jednak wrócić do domu. Podejrzewasz gorączkę, a to nie najlepszy czas na chorowanie. W polu zostało jeszcze sporo pracy przed zimą. Z niepokojem rozmyślasz o tym, czy bez twojej obecności uda się ze wszystkim zdążyć. Droga mija Ci szybko. Nawet nie zauważasz, kiedy stajesz na ganku. Już zamierzasz pchnąć drzwi, gdy twoją uwagę przyciąga błysk z prawej strony. Odwracasz się i spotykasz ponownie to spojrzenie.
  • Usiądź przyjacielu.
Gdzieś w środku rejestrujesz, że to kobieta, że ma piękną twarz, taką wyrazistą, a jednocześnie smukłą i delikatną. Nie widzisz nic więcej, bo resztę ciała zakrywa szeroki płaszcz z kapturem, ale to i tak nie ważne. Jedyne, co się liczy, to oczy. Zaglądają głęboko w Ciebie, a nawet głębiej. Powoli ogarnia Cię odrętwienie,...

  • czujesz jak jej wzrok wędruje dalej, przez przestrzeń i czas.... Do jądra...
           Dziewczyna ucichła. Przez chwilę wszyscy zamarli, czekając na następne słowa dalej pochłonięci rozwiniętą przed nimi wizją. Z odrętwienia wybił ich krzyk Marka.
          Liliana leżała bezwładnie w fotelu, a on coraz mocniej uderzał ją po policzkach, powtarzając, żeby się ocknęła. Ktoś dzwonił na pogotowie, ktoś inny sprawdził jej puls i oddech. Żyła, ale ledwo. Ułożyli ją na podłodze w pozycji bezpiecznej. Mark gładził ją po włosach. Z jego ust ciągle płynęły słowa. Najpierw wyraźne i pełne niedowierzania, potem przeszły w mamrotanie.
W końcu przyjechało pogotowie. Ratownicy zabrali Lilkę do szpitala. 
          W ciągu kilku dni porobiono jej mnóstwo badań i nic nie wykryto. Lekarze ciągle zlecali coś nowego, naradzali się, zapraszali na konsultacje. A Marek wychudł, zbladł. Nie mógł spać, bo nawet jeśli zamknął oczy, to śniła mu się ukochana wołająca o pomoc. W końcu wydano werdykt. Dziewczyna się nie obudzi. Nie wiadomo z jakiego powodu, ale jej mózg przestał działać. Zupełnie jakby ktoś wcisnął przycisk z napisem "off". Nie było żadnych sygnałów aktywności. Utrzymywanie jej ciała przy życiu i tak nic nie da, więc proponują odłączenie aparatury. Rodzice Lilki się zgodzili, ale poprosili o poczekanie z tym do następnego dnia.
            Załamał się. Nie potrafił znieść świadomości, że wszyscy się poddali. Wybiegł ze szpitala. Krążył po mieszkaniu w tę i z powrotem, wpatrując się w fotel, na którym wszystko się stało i analizując każdą sekundę. Nie potrafił sobie poradzić z bezradnością. W końcu wziął tabletki uspokajające, które jakiś czas wcześniej przepisał mu lekarz i spróbował zasnąć. 
            Obudził się po kilku godzinach zlany potem. Znów ten sen. To błaganie w jej oczach, ból. Czuł, że zawiódł. Wstał i poszedł do biblioteki. To był jej prywatny pokój, w którym zamykała się, gdy potrzebowała pobyć sama. Oboje potrzebowali takiego azylu. Wyznaczyli do tego dwa pokoje. On miał gabinet, a ona bibliotekę. Zawahał się tuż przed drzwiami, ale potrzebował poczuć ją przy sobie. Chociażby namiastkę. Nacisnął klamkę i wszedł. Mimo całej sytuacji poczuł się spokojniej. Z okna naprzeciwko wpadało światło lampy ulicznej, oświetlając blat ciemnego biurka. Między nim, a drzwiami stały fotel i sofa. Na stoliku do kawy porozkładane były książki - nowe nabytki Lilki. Oprócz tych kilku mebli w pokoju nie znajdowało się nic poza regałami wypełnionymi kolorowymi woluminami. Sięgały prawie do sufitu, a i tak niedługo nie będzie na nich wolnego miejsca. Podszedł do jednego z nich i dotknął kilku okładek. Tony makulatury, a tyle dla niej znaczą. Wybrał jedną i usiadł na sofie. Włączył lampkę i przyjrzał się okładce. Była na niej dość ładna, płomiennowłosa dziewczyna z mieczem. Pamiętał, że to jedna z jej ulubionych. Otworzył, ale nie czytał. Po prostu patrzył bezmyślnie na czarne wyrazy. Trwał tak zastygnięty przez jakiś czas. Potem zwinął się w kłębek, przytulił książkę i płakał. 

         Stracił rachubę czasu. Łzy obeschły, została pustka. Na początku zagnieździła się gdzieś w okolicy żołądka i powoli rosła. Razem z nią postępowało odrętwienie. Zamieniały ciało w powleczoną kamieniem próżnię. Rozpaczliwie zapragnął się czymś wypełnić. Poderwał się i pobiegł do swojego gabinetu. Wyciągnął z barku Jacka Danielsa i nalał sobie pełną szklaneczkę. Pół wypił jednym haustem. Skrzywił się. Lubił whisky, ale w postaci drinka z colą. Tym razem jednak nie potrzebował rozcieńczania. Alkohol powoli go rozgrzewał. Pustka przestała być taka wszechobecna. Szybko opróżnił resztę szklanki, nalał ponownie i z niechęcią spojrzał na swoje biurko. Zabrał ze sobą alkohol i wrócił do biblioteki. Wziął kolejny łyk i usiadł na krześle. Postawił szkło na blacie i zapalił lampkę. Tu pisała. Czasem otwierał po cichu drzwi i wpatrywał się w jej pochyloną sylwetkę. Zdarzało się, że go nawet nie zauważała nim zdążył wyjść. Oddawała się temu całą sobą. Dlatego czuł się tak dumny, gdy jako pierwszy mógł przeczytać pierwszą wersję tekstu. Stał się miłośnikiem jej historii, chociaż nigdy wcześniej nie przepadał za czytaniem czegokolwiek poza gazetami. W dobie internetu oboje byli swego rodzaju dziwakami, bo woleli słowa zapisane na papierze od tych na monitorze. Pociągając kolejny łyk, sięgnął do szuflady. Ostatnio Lilka sporo czasu spędzała w tym pokoju, więc podejrzewał, że coś pisała. Coś, czego już nie dokończy. Chciał to przeczytać. W pierwszej szufladzie nic nie znalazł, więc zajrzał do następnej, a potem kolejnej. Pusto. Sfrustrowany otworzył jeszcze raz pierwszą szufladę i zaczął grzebać dokładniej. Na dnie znalazł ułożone obok siebie cztery grube zeszyty. Nigdy wcześniej ich nie widział, więc zaintrygowany otworzył ten z najbardziej zniszczoną okładką. Wypadła z niego płyta. Ją rozpoznał od razu. Zawierała tylko jedną piosenkę przy której się jej oświadczył. Włączył ją i ustawił na ciągłe odtwarzanie. Z głośnika dobiegł głos Gawlińskiego śpiewając „Fajnie, że jesteś”.

             Mam na imię Lilianna i mam sekret....

             Pamiętniki! Jego żona pisała pamiętniki, a on nawet o tym nie wiedział. Całkowicie zbiło go to z tropu. Uzupełnił w szklaneczce niedobory płynu i zaczął czytać.

                  Pewnie wiele pamiętników zaczyna się w ten sposób. Tak bardzo bym chciała, żeby w jakimś oprócz mojego znalazł się podobny problem. Tak bardzo chciałabym spotkać osobę podobną do mnie, przeżywającą to, co ja. Tak wiele podróży już przeżyłam...
  • Jakich podróży? Przecież nie wyjeżdżała nigdzie, aż do czasów liceum...
           Tak wiele podróży już przeżyłam i nikogo takiego nie spotkałam. Mam tylko nadzieję, że to tylko dlatego, że jest tyle miejsc. Zresztą nawet nie wiem, czy moglibyśmy się zobaczyć. Tak wiele nie wiem, nie rozumiem i zagubiłam się w tym.
  • No to jest nas dwoje...
                                                                                                                       CDMN
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz