wtorek, 17 maja 2016

Czarna wiedźma

                 W zaroślach błysnęły dwa punkciki, odbijając światło księżyca. Przesunęły się najpierw w prawo, potem w lewo, lustrując okolicę. Wysunęły się na polankę i ruszyły powoli w stronę skał otoczonych bujną roślinnością. Zatrzymały się tuż przed nimi, omiotły ponownie okolicę i uspokojone wszechobecną ciszą, zniknęły w czarnej dziurze.
                 Zbliżał się czas. Cały las zdawał się to wyczuwać, zastygając w napięciu. Czuła mrowienie pod sierścią. Żołądek kurczył się boleśnie, a krew dudniła w skroniach. Zbliżając się do przygotowanej szmaty, znów zaczęła się zastanawiać, czy wybrała dobre miejsce. Jaskinia w głębokim lesie zapewniała odosobnienie, ale narażała na kontakt ze zwierzętami. Wiedziała, że będzie całkowicie bezbronna, ale jednak większą obawą napawała myśl o oddaniu sponiewieranego ciała w ręce „przyjaciół”. W sumie teraz to i tak bez znaczenia. Nie zdążyłaby już się przenieść. Podreptała na środek jaskini, gdzie leżały stare szmaty i padła na nie. Czuła jak sierść zaczyna zanikać, odkrywając pomarszczoną, chorobliwie białą skórę i perwersyjna, masochistyczna radość w związku z tym, co właśnie się rozpoczynało wypełniła umysł. Zacisnęła szczęki, jednak udręka była zbyt wielka. Wrzask wypełnił powietrze, a zanim nastąpiły następne. Narządy zaczęły się przemieszczać i powiększać, nie czekając, aż mięśnie i kości zrobią im miejsce. Skóra paliła prawie rozrywając się pod naporem z wewnątrz. Cały świat zamknął się w bólu wypełniającym ciało. Kości przesuwały się i rozrastały, trzeszcząc w stawach. Mięśnie zrywały się i przyczepiały na nowo. Skóra wreszcie popękała i odsłoniła przerażający spektakl. Brzuch stał się kotłem pływających w posoce organów. Oprócz krzyku słychać było bulgotanie i mlaskanie. Zatraciła się w bólu. Była pewna, że oszaleje, że jednak się przeceniła. W końcu ostatni krzyk wylazł przez gardło i zemdlała.
Powracającą świadomość przywitał nieznośny ból głowy. Próbowała otworzyć oczy, ale krwista skorupa skutecznie to uniemożliwiała. Musiało minąć co najmniej kilka godzin, a to oznaczało, że trzeba się spieszyć. Wspomnienie trzech par zimnych oczu wpatrzonych w agonię zadziałało bardzo pobudzająco. Nie zamierzała dać im tej satysfakcji po raz drugi. Wsłuchała się w odgłos strumyka i zaczęła czołgać się w jego stronę. Szło strasznie opornie. Ciało odmawiało współpracy i właściwie nic dziwnego, skoro chwilę temu przeszło transformację i straciła przy tym mnóstwo krwi. Gdyby nie moc, już by nie żyła. Zamiast tego, z młotem walącym w zwoje mózgowe, czołgała się centymetr po centymetrze w stronę lodowatej wody. Gdy poczuła jej delikatną pieszczotę na koniuszkach palców, zadrżała z zimna i ulgi. Odepchnęła się stopami i oddała się we władanie nurtu. Najchętniej zasnęłaby, ale to nie wchodziło w grę. Żeby się za bardzo nie wyziębić, jak najszybciej się opłukała. Przed oczami pojawiły się mroczki. Zmuszenie do posłuszeństwa wymęczonych członków wydawało się poza zasięgiem. Czuła, że resztki sił opuszczają ciało. Niedobrze. Złapała oddech i powoli się obróciła. Nie przerywając płynnego ruchu, posuwała się dalej i dalej po zimnej skale. Centymetr po centymetrze parła do przodu, tym razem jak najdalej od wody. W połowie drogi prawie straciła przytomność, ale udało się. Ze spokojem zasnęła otulona w ciepłe koce.
              Nie dane jej było rozkoszować się długo słodkimi snami, przerwał je ból. Czyjaś okuta podeszwa wylądowała twardo na żebrach. Jęknęła.
  • Kici kici. Wstawaj kotku – zadudniło w uszach.
Skrzekliwemu, męskiemu głosowi towarzyszyły dwa równie irytujące żeńskie chichoty. Darion, Kali i Noktis - psy Rady. Widać przyjęcie powitalne czas zacząć...
  • No tak... Któż inny budziłby mnie w tak miły i uprzejmy sposób. Przynieśliście tort?
  • Widzę trzysta lat ocierania się o ludzkie nogi nie nauczyło Cię pokory... Może następne trzysta coś na to poradzi...
  • Daruj sobie. Masz za krótką smycz, żeby mi coś teraz zrobić.
  • Ty...
  • Kali... - jedno słowo Dariona, a dziewczyna momentalnie zamilkła.
  • Tak Kali, bądź dobrą suczką i nie szczekaj.- Słowom towarzyszyło głębokie ziewnięcie.
Tym razem usłyszała szamotanie, więc prowokacja zadziałała. Uśmiechnęła się pod nosem.
  • Przeszłam przemianę bez komplikacji, nie łażę nago na czworakach, więc łaskawie możecie dać mi spać.
Poczuła chłodny powiew.
  • Tak, wydaje się, że wszystko jest na swoim miejscu, ale może powinniśmy to dokładniej sprawdzić...
             Tym razem zareagowała. Złapała ukryty pod głową sztylet i przystawiła Darionowi do gardła. Dopiero teraz otworzyła oczy i mogła ich zobaczyć. Trzy postacie w czarnych płaszczach. Kali i Noktis stały przy strumieniu w przylegających do ciała lateksowych kombinezonach. Pierwsza wyraźnie miała ochotę przyjść na ratunek swojemu bóstwu, druga starała się ją powstrzymać, coś do niej szepcząc. Darion pochylał się, próbując sięgnąć do jej łona. Jego kruczoczarne włosy były ulizane i błyszczały w świetle dwóch kul zawieszonych pod sufitem. Spod płaszcza wystawał czarny sweter i skórzane spodnie identycznego koloru. Zielone oczy z rozbawieniem wpatrywały się w ostrze.
  • Boże, co za kicz. Bawicie się w Matrixa?- Nie mogła się powstrzymać od komentarza.
  • Widzę, że poprawił Ci się refleks. - Zignorował prowokację. - Brawo.
Nie skomentowała. Mierzyli się chwilę wzrokiem, po czym on się wyprostował, a ona opuściła dłoń.
  • W ciągu tygodnia masz pojawić się na przesłuchaniu u Rady. Jeśli się nie pokażesz, znajdziemy Cię i pozwolę Kali się Tobą zająć.
  • A pozwalasz jej sikać, bo twarz jej napuchła, jakby miała w sobie za dużo płynów.
              Nie roześmiał się, ale tego nie oczekiwała. Zlustrował tylko niedomyte z krwi, nagie ciało i odwrócił się do swoich cieni. Odczekała chwilę zanim ich świadomości całkiem się ulotnią i odetchnęła z ulgą. Najgorsze minęło. Teraz tylko małe odwiedzinki u kochającej rodzinki i będzie mogła zająć się swoimi sprawami. Wsunęła sztylet pod głowę i zasnęła.
              Miasto. Spaliny, hałas i tłuszcza w bezmyślnym pędzie. Uwielbiała to. W takich miejscach czuła się jeszcze bardziej wyjątkowa. Na widok potwierdzających to męskich spojrzeń miała ochotę mruczeć z zadowolenia. Pikanterii dodawał fakt, że raczej przyjechali się tu modlić, a tymczasem nie mogli się powstrzymać przed rozbieraniem jej wzrokiem. W sumie dużo do ściągnięcia nie było. Miała na sobie tylko szeroką białą bluzkę sięgającą do pół uda i zsuniętą lekko z jednego ramienia, czarne legginsy i czółenka. Wiedziała, że dokładnie widać brak bielizny.
             Pobożne staruszki patrzyły na nią z odrazą mającą zamaskować zazdrość i tęsknotę. Częstochowa. O tak, to bardzo odpowiednia nazwa. Miasto, które ukrywa prawdziwe oblicza za maską bogobojności i religii.
             Skręciła w małą uliczkę w samym centrum i zadzwoniła domofonem. Zaszumiało. Dotknęła głośnika i przesłała impuls. Od przemiany minęły dopiero dwie doby, ale chciała to zakończyć przed odzyskaniem pełni sił. Rozbrzmiało zapraszające buczenie. Weszła i ruszyła schodami na pierwsze piętro. W wejściu stała starsza kobieta z naturalnie wybielonymi przez wiek włosami. Nie typowa babcia, ale nowoczesna kobieta z błyskiem niezwykłej inteligencji w chłodnych oczach.
  • Hail Dannan.
  • Hail Dannan. Miło cię widzieć znów pośród nas, Cain. Słyszałam, że spotkanie z naszą nierozłączną trójcą było nader ciekawe.
  • Jak zwykle piękna i wszechwiedząca. Nic się nie zmieniłaś.
  • Ha ha ha. Zachowaj słodkie słowa dla Rady. Czekają na ciebie z niecierpliwością.
  • Dobrze, ale pogadamy potem na spokojnie?
  • Bardzo chętnie. Drzwi na wprost.
          Ruszyła wzdłuż korytarza do pokoju, który wskazała staruszka. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech zanim dotknęła klamki. Poczuła moc pulsującą na jej powierzchni i cofnęła się. Zamek kliknął i przejście zostało otwarte. Pokaz siły już na wstępie. Typowe.
  • Hail Dannan – powiedziała natychmiast.
  • Hail Dannan – odpowiedział głos po lewej.
Dagda odwrócił się od okna i zaatakował. Wzniosła osłonę, ale przeszedł przez nią, jakby w ogóle nie istniała. Wpadł do umysłu jak burza i momentalnie się wycofał. Złapała futrynę i wtedy nastąpił ponowny atak. Tym razem bariera wytrzymała może ze dwie sekundy.
  • Słabo.
  • Wybacz, mistrzu.
Zajął fotel w kącie i zlustrował przybyłą. Był wyraźnie spokojny i zadowolony. Cain odczekała, aż świat przestanie wirować i powoli odsunęła się od drzwi. Bardzo się pilnowała, żeby nie spojrzeć na resztę towarzystwa.
  • Słuchamy.
Prawie dwie godziny opowiadała o swoim życiu w kociej postaci. Skupiła się na udrękach i obu przemianach. Widziała w oczach rosnącą z każdym słowem satysfakcję. Na koniec nastąpiła krótka seria pytań, mających sprawdzić stabilność psychiczną i wreszcie:
  • Możesz odejść. Brigit przekaże ci wszystkie potrzebne informacje.
Bez słowa wycofała się, a drzwi bezszelestnie oddzieliły ją od najniebezpieczniejszych wrogów. Dagda, Lugh, Nauda, Ogma i boskie trojaczki kruka: Morrigan, Badb i Nemain. Jakże ich nienawidziła... Ale lepiej było tu o tym nie rozmyślać. Odetchnęła i z uśmiechem przywitała ponownie najdroższą przyjaciółkę:
  • Szybko poszło.

  • Nie! Pieprze to! Nie pozwolę się tak wykorzystywać! Czy Ty zdajesz sobie sprawę, co to wszystko znaczy?
              Całe szczęście, że były w mieszkaniu Brigit we Wrocławiu. Zaraz po spotkaniu z Radą, przyjaciółka zabrała ja do samochodu i przywiozła tu. Nie chciała nic wyjaśniać po drodze i jak widać, było to uzasadnione. Urządzony nowocześnie salon wypełniały fruwające książki, czasopisma, kwiaty i zdjęcia. Wśród nich wściekła kroczyła Cain. Staruszka przyglądała się temu ze spokojem. Burza czarnych loków unosiła się naelektryzowana, a zielone oczy płonęły wewnętrznym ogniem. Jakże jej brakowało tej energii czystej furii. Chwilę jeszcze odczekała, napawając się wrażeniem, zanim łagodny głos wypełnił ciszę.
  • Zastanów się.
  • Zwariowałaś? Nad czym? Przecież to chore. Nie nadaję się na niańkę. I to jeszcze jakiegoś pieprzonego zwykłego dzieciaka. Wiesz jak to się skończy? Zabiją mnie tym razem. Do tego dążą.
  • Tak, to ich cel.
Cain zamarła. Tego się nie spodziewała. Brigid nigdy nie powiedziała złego słowa o Radzie, przestrzegała zawsze nawet najdrobniejszych zasad. To, co powiedziała starszyzna, było zawsze prawem.
  • Nie patrz tak na mnie. Już nie jesteśmy przecież nastolatkami. Dalej jestem lojalna, ale nie ślepa. Nie tylko Ty sporo przeżyłaś.
Staruszka jakby skurczyła się w sobie. Ból. Ogromna strata wyzierała z jej oczu. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że wcześniej tego nie zauważyła. Złość zniknęła. Latające przedmioty spokojnie opadły. Młoda wiedźma zajęła krzesło obok przyjaciółki i złapała ją za rękę.
  • Brigid...
  • Brygida. - cofnęła dłoń - Musisz się przyzwyczaić. I nie patrz tak na mnie, to było dawno. Było minęło.
Nie było sensu się spierać. Nastała krepująca cisza. Obie sączyły herbatę zatopione we własnych myślach.
  • To dziecko może cię uratować.
  • Co?
  • Dziewczynka może ci pomóc.
  • Hmmm... Spowolni mnie.
  • To też lepiej. Zawsze działasz szybko i bezmyślnie.- Obie się uśmiechnęły. - Zrobiło się późno, a jutro czeka nas intensywny dzień. Chodź, pokaże Ci, gdzie spisz.

             Ciepło, miękko, przyjemnie... Wciągnęła głęboko do płuc słodki zapach jaśminu. Świadomość wracała bardzo powoli. Czuła się bezpiecznie i z tego powodu zachciało jej się płakać. Nie! Zdecydowanie otworzyła oczy. Leżała w wielkim łóżku. Miękka, satynowa pościel otulała nagie ciało. Zasunięte zasłony ograniczały dopływ światła, więc wstała by je rozsunąć. Słońce na chwilę ją poraziło. Odwróciła się, żeby dokładnie obejrzeć pokój. Gdy się kładła, zarejestrowała tylko miękkość materaca. Teraz przyglądała się intensywnie fioletowej pościeli i zasłonom, zieleni ścian. Jej wzrok przyciągnęło wielkie lustro wbudowane w rozsuwaną szafę. Puszysty różowo - fioletowy dywan pieścił jej stopy, gdy ruszyła w tamtą stronę. Przekrzywiła głowę, próbując rozpoznać siebie w patrzącej z tafli postaci. Piękne. Spoglądające na nią oczy już nie były ciemnozielone. Nabrały delikatnie żółtego połysku, a źrenice nie do końca odzyskały kulisty kształt. Lekko za długi nos był, aż nadto znajomy, tak samo jak skore kiedyś do śmiechu usta. Z zadowoleniem odsunęła się kawałek, by zlustrować resztę. Lata niełatwego, zwierzęcego życia nadały jej sylwetce sprężystości. Z przyjemnością pogładziła się po płaskim brzuchu, podjechała dłonią wyżej, by zważyć całkiem spore piersi. Zawsze była szczupła, ale przyjemnie zaokrąglona w odpowiednich miejscach, teraz jej ciało było wręcz idealne. W oczach zabłysła iskra. Pojawiło się przyjemne mrowienie. Utkwiła spojrzenie w prawej ręce. Z delikatnie przygryzioną wargą zaczęła sunąć dłonią powoli w dół. Oddech przyspieszył. Zatrzymała się chwilkę na pępku. Zatoczyła powoli koło i zeszła jeszcze niżej. Dotknęła właśnie włosków, gdy rozległo się pukanie do drzwi i stanęła w nich Brygida ubrana w proste, granatowe jeansy i beżowy sweter.
  • Jeszcze nie ubrana? Pospiesz się. W łazience masz ciuchy, a śniadanie już czeka. Za pół godziny musimy ruszać.
  • Ale masz wyczucie...
  • Pobawisz się kiedy indziej, a teraz marsz do wanny.
Nie mogła się nie uśmiechnąć. Przypomniała sobie jak razem bawiły się w ten sposób wieki temu. Brygida wyczytała to w patrzących na nią z lustra oczach. Pokręciła tylko głową i wyszła. Dziewczyna przyjrzała się ponownie swojemu ciału, a potem ruszyła do łazienki. Pomieszczenie było niewiele mniejsze od sypialni. Dominowała wanna wypełniająca się właśnie ciepłą wodą. Naprzeciw niej były dwie umywalki przy wielkim lustrze i szafka z ubraniami, o których wspomniała gospodyni. Naprzeciw drzwi znajdowała się wielka szafa, za którą, jak się okazało, ukrywała się pralka i wszelkiego rodzaju chemia. Piaskowe kafelki na podłodze i niebieskie na ścianach nasuwały na myśl morze. Zanurzyła się w ciepłej wodzie. Puk puk.
  • Pospiesz się! Naprawdę nie mamy czasu.
  • No dobrze, przecież się spieszę!
Zirytowała się tym ciągłym poganianiem, zakręciła wodę i szybko się umyła. Po 15 minutach rozległ się krzyk:
  • Brigiiiiiiiiiiiiid!
Spanikowana staruszka wpadła z widelcem do łazienki. Przed nią stała wściekła Cain ze stanikiem w ręce.
  • Jak to cholerstwo się zakłada?
              I tak się zaczęło. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niej – od zmywarki po urzędnika w banku. Cain nie zdawała sobie sprawy, ile rzeczy nie wie. Jako kotka starała się nadążać za postępem. Nowe rzeczy ją fascynowały. Często obserwowała swoich „właścicieli” i starała się zrozumieć, jak coś działa. Okazało się, że to za mało. Wieczorem była sfrustrowana i zdołowana. Czuła się głupia i żadne słowa Brygidy nie mogły tego zmienić. Dotarło do niej, że nie da sobie sama rady w tym nowym świecie. Była zdana na innych i doprowadzało ją to do szewskiej pasji. Nienawidziła być zależna od kogokolwiek. Nie czuła się tak źle od czasu, gdy ojciec wytłumaczył jej jak działa świat. Pamiętała dobrze jego śmierdzący alkoholem oddech, gdy przyszedł do jej łóżka. Matka nie żyła od 5 lat, a ona zaczęła dojrzewać. Była taka słaba, a on silny. Podrapała mu policzek, wymierzył jej za to kilka ciosów pięścią w głowę, wrzeszcząc. Potem wbił się w jej drobne wnętrze powtarzając, że musi ją nauczyć jak ma być dobrą żoną, że musi go słuchać, tak jak potem będzie musiała słuchać męża. Kolejne zdanie i kolejne pchnięcie. Coraz więcej bełkotu i jej wściekłości, rosnące w głowie wielkie „Nie!”. Pamiętała, że krzyknęła. Podobno zebrała się cała wioska, ale nikt nie podszedł. Nikt jej nie dotknął. O własnych siłach wstała, uprzątnęła resztki izby. Nie płakała. Zupełnie jak teraz. Odetchnęła, poczuła łaskotanie mocy na granicy świadomości i zasnęła z myślą, że się nie podda. Nigdy!
                 Gorąca woda otulała jej ciało. Szorstką gąbką namydlała dokładnie każdy fragment. Szczególną uwagę poświęciła najwrażliwszym zakamarkom, ale przestała, gdy pojawiło się podniecenie. Szybko wstała i zaczęła się ubierać. Poszło już sprawnie. Nawet zamek na plecach obcisłej sukienki nie stanowił problemu. Potem tylko rozpuściła lśniące, czarne włosy i podkreśliła oczy. Rzuciła jeszcze przelotne spojrzenie w lustro w przedpokoju, zakładając kurtkę i już zamykały się za nią drzwi. Z satysfakcją przekręciła klucz w zamku. Miała ochotę skakać z radości. W końcu minął czas „adaptacji”, dostała do ręki swoje dokumenty razem z kluczami do mieszkania. Musiała to uczcić. Był czwartek, a więc, według słów przyjaciółki, kluby powinny roić się od studentów. Młodzi, inteligentni, nieposkromieni... Po plecach przeszedł jej dreszcz.
  • Katarzyna... Kaśka... Kat... Kotka rusza na polowanie – zamruczała pod nosem.
               Na miejsce dotarła szybko, bo - o dziwo - tramwaj przyjechał punktualnie. Uśmiechnęła się na widok głośnych grupek zmierzających w tym samym kierunku, co ona. Nigdy nie była zwierzęciem stadnym. Nie lubiła wiążących się z tym ograniczeń. Mogła przyjść i wyjść, kiedy chciała, nikt nie będzie miał jej za złe, gdy zniknie w jakimś ciemnym kącie. W oczach błysnęło na tę myśl. Już teraz rozglądała się za odpowiednim samcem.
  • Takie duże miasto, a taki marny wybór...
Nie mając upatrzonego celu, wybrała pierwszy klub z brzegu. Bramkarz poprosił o dowód z władczym wzrokiem utkwionym w jej dekolt. Niestety nie interesowały ją góry mięśni. Powoli nadchodziła rezygnacja. Otrząsnęła się z tego szybko, bo przecież wyszła się bawić. Ruszyła od razu na parkiet. Przymknęła na chwilę oczy i oddała się muzyce.
              Kiedyś jej taniec nawet wśród wiedźm uchodził za grzeszny. W pełni sobą mogła być tylko w samotności, wspominając harmonię grających. Ale teraz nie musiała się wstydzić. Mogła swobodnie zatopić się w dźwiękach. Czuła wibracje na całej skórze. Biodra się kołysały, co jakiś czas akcentując mocniejsze uderzenia dźwięku. Całe ciało płynęło. Odlatywała, a magia wibrowała delikatnie tuż pod powierzchnią. Delikatny dotyk na biodrze się nasilił. Z drugiej strony pojawił się identyczny. Dwie męskie dłonie przycisnęły ją delikatnie do reszty męskiego ciała. Lekki oddech pieścił odsłoniętą szyję. Pośladki ocierały się o rosnące wybrzuszenie. Czuła jak palce zaciskają się rytmicznie. Był zbyt delikatny, oddawał jej za dużo władzy nad swoim ciałem, ale tańczyło się bardzo przyjemnie. Oparła się o niego, wypinając do przodu piersi. Chciała, żeby mógł zajrzeć głębiej w dekolt. Westchnął, ręce popłynęły wyżej, ale zaraz wróciły na biodra mocniej dociskając ją do krocza. Uśmiechnęła się pod nosem i omiotła spojrzeniem salę. Zamarła na chwilę pod pożerającym spojrzeniem. Nie ważna była lalkowata, przyklejona do niego blondynka. Prawie niezauważalnie skinął głową na lewo. Ruszyła od razu. Ledwo przedarła się przez parkiet, a już był za nią. Położył dłoń tuż pod łopatkami i zjeżdżał z każdym krokiem niżej, ścisnął pośladek, a potem wrócił na talię i lekko popychał. Niecierpliwił się. Była coraz bardziej podniecona. W pewnym momencie złapał ją za rękę i pociągnął w bok korytarza. Nie zauważyłaby tej wnęki, gdyby nie on. Przycisnął ją swoim ciałem do ściany i podciągnął sukienkę. Jego usta były tuż przy jej uchu, dlatego zdołała usłyszeć cichy jęk, gdy wyczuł jaka jest mokra. Wbił się od razu, mocno i władczo. Brał, co chciał i to jej odpowiadało. Intensywne pieszczoty paliły. Przygryzała wargę, żeby nie krzyczeć. Magia dudniła w skroniach razem z przyspieszonym tętnem. Odpłynęła, a on zaraz za nią. Został tak chwilę, dysząc. Potem odwrócił się i poszedł. Odczekała, aż oddech wróci do normy, poprawiła ubranie i poszła do toalety. Zamknęła się w kabinie i przykładając dłoń do brzucha, skupiła się na szeptanych słowach. Razem z usuwanym zaklęciem zabezpieczającym wypływało całe nasienie. Przyglądała się temu zadowolona. Po raz kolejny podziękowała za dar magii. Bezpieczeństwo i maksimum przyjemności w jednym.
               Przy barze zamówiła colę. Kątem oka zauważyła, że niedawny kochanek tańczy ze swoją laleczką. Pokręciła głową ze współczuciem. Była ciekawa ile chorób wenerycznych ta mała już zaliczyła przez swojego napalonego faceta. Ciało domagało się ruchu, więc wróciła na parkiet i bawiła się dalej. Co rusz ktoś inny towarzyszył jej w tańcu, ale każdą propozycję pójścia w zaciszne miejsce od razu odrzucała.
Do domu wróciła koło czwartej nad ranem padnięta, ale szczęśliwa i od razu rzuciła się na łóżko. Cztery godziny później zadzwonił telefon.
  • Hm?
  • Wstawaj leniuszku, za godzinę przywieziemy twoją dziewczynkę – wesoło zadźwięczał głos Brygidy.
  • Co? Jaką dziewczynkę?
  • Izę, nie pamiętasz?
  • Izę? Aaa, Izę... Dobrze.
              Rozłączyła się i z trudem podniosła. Właściwie w takim stanie pasowała do obrazka szalonej, rozrywkowej ciotki, ale wolała przywitać nastolatkę inaczej. Zmyła makijaż. Wzięła prysznic. Wygrzebała z szafy bluzę i legginsy, które miała na sobie zaraz po przemianie. Spojrzała w lustro. Wszystko pasowało, ale i tak się denerwowała. Pamiętała, jak się przed tą małą złośnicą wzbraniała.
              Na początku była wściekła, ale pomogły argumenty Brygidy i wypoczynek w miękkim łóżku. Kiedy już nawet zaczęła robić plany uwzględniające dziecko, poznała imię dziewczynki, a to doprowadziło do kolejnej kłótni.
              Już wcześniej podejrzewała jakiś haczyk, bo w końcu niby czemu zwykłe dziecko bez umiejętności magicznych otaczano by taką uwagą i oddawano w dodatku pod opiekę renegatki. Myślała o jakimś romansie któregoś z członków Rady z matką dziewczynki, potem wypadła niewygodna obietnica na łożu śmierci i akurat można upiec dwie pieczenie naraz. Imię wszystko skomplikowało.
             Dla Tuatha Dé Danann magia imion jest jednym z wielu składników definiujących przeznaczenie. Należy je nadawać bardzo ostrożnie, dlatego wiele dzieci otrzymywało imiona późno, kiedy okazała się ich dominująca cecha, czasem decydowało jakieś wydarzenie lub pragnienie rodzica. Oczywiście można je zmienić, ale żeby to coś dało, nowe musi mieć większą siłę, równie mocno pasować do mianowanego nim i osoba z dużą mocą musi to przypieczętować.
Izabel oznacza „poświęcona bogu”. Biorąc pod uwagę szczególne zainteresowanie Rady, była pewna, że tym „bogiem” jest któryś z tam zasiadających. Wiara zwiększa moc, a tu jej nie brakowało, więc Kat miała uzasadnione obawy. Mogła się z tego w prosty sposób wyplątać. Wystarczyło iść do Rady i wszystko wyjaśnić. O ile wszyscy w to nie byli zamieszani (a wiedziała, że to raczej niemożliwe), przychyliliby się do jej prośby i odsunęli od sprawy. Problem w tym, że dziecko prawdopodobnie zostałoby zabite. Kiedyś by się tym nie przejęła. Uznałaby, że cel uświęca środki. Wiele się od tego „kiedyś” zmieniło.
              Zadzwonił domofon. Ostatni rzut okiem na mieszkanie i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się jeszcze przy lustrze. Denerwowała się, a przecież cały czas powtarzała sobie, że to nic wielkiego. Śledziła odgłos kroków na klatce, ale i tak drgnęła na dźwięk dzwonka.
  • Uspokój się, przecież to tylko dziecko.
Pomogło. Wytarła spocone dłonie, wzięła głęboki wdech i otworzyła. Niepewny uśmiech całkiem zgasł na widok twardego, pełnego nienawiści spojrzenia czarnowłosej nastolatki.
  • Dzień dobry – sztucznie uprzejmy głos pracownicy społecznej wybudził Katarzynę z odrętwienia.
  • Dzień dobry, wejdźcie proszę.
                  Nawet uśmiech Brygidy jakoś nie pocieszał. Ganiła się w duchu za naiwność. Niby dlaczego to spotkanie miałoby się różnić od poprzednich? A jednak liczyła na chociaż cień radości w lodowatych oczach. Westchnęła z rezygnacją i ruszyła za gośćmi. Po pół godzinie była wściekła, mimo że spotkanie poszło wzorowo. Z wymuszonym uśmiechem pożegnała przyjaciółkę i pracownicę społeczną. Ledwo zamknęła drzwi i huknęły te od pokoju Izy. Zaraz później usłyszała przekręcany klucz.

                                                                                                                                               CDMN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz