poniedziałek, 12 listopada 2012

Szczęki, czyli z pamiętnika młodego dentysty

          Zaparkowała samochód blisko bramy. Nie wysiadła od razu. Wzięła kilka głębokich wdechów, przejrzała torebkę i dopiero otworzyła drzwi. Tuż przed sobą zobaczyła wysoki, ceglany mur zwieńczony zwojem drutu kolczastego. Dobrze, że zdecydowała się na szerokie spodnie, bo może nikt nie zauważy, jak drżą jej kolana. Nie chciała tu być, a już na pewno nie była na to gotowa. Westchnęła głośno, poprawiła marynarkę i ruszyła do stróżówki.
– Słucham.
– Doktor Katarzyna Mrowiec. Jestem umówiona na spotkanie z Karolem Brzózką.
– Dowód proszę. – Długo porównywał zdjęcie z oryginałem, przy okazji zlustrował całą figurę. – Proszę zaczekać przy bramie, zaraz ktoś podejdzie.
          Odwróciła się, gdy podniósł słuchawkę. Cały czas czuła na sobie natrętne spojrzenie, więc starała się iść, nie kręcąc biodrami. Po raz kolejny przeklinała swoją fizjonomię. Gęste, rude włosy nie dawały się poskromić. Złośliwe kosmyki już uwolniły się spod tak starannie ułożonego dwie godziny temu koka. Ponętnej figury nie kamuflował luźny garnitur. Duże, zielone oczy, zadarty nosek i kilka piegów nawet w okularach nadawały jej psotny wygląd. Chciała być traktowana jak poważny lekarz, a tymczasem każdy facet chciał ją wcisnąć w szkolny mundurek i przerżnąć. Mimo dwudziestu siedmiu lat musiała za każdym razem pokazywać dowód, gdy kupowała alkohol.
– Doktor Mrowiec? – Zza bramy wyłoniła się pulchna, dobrotliwa twarz z wąsami.
– Tak, to ja.
Mierzył ją wzrokiem dłuższą chwilę. Potem wzruszył ramionami i otworzył szerzej drzwi. Gdy tylko obie jej stopy znalazły się w środku, brama trzasnęła. Zabrzęczały klucze. Teraz odwrotu nie było. Świadomość tego ją uspokoiła. Ruszyła za swoim przewodnikiem. Po drodze jeszcze raz musiała pokazać dowód i wysłuchać całego repertuaru zakazów i nakazów. Zgrzyt następnego zamka i kolejny raz odgrodzili ją od wolności. Bramka do wykrywania metalu przypomniała o zegarku i bransoletce, a komputer prześwietlił torebkę. Grzecznie zdeponowała wszystko w skrytce numer siedem, oddała dokument tożsamości odpowiedniemu strażnikowi i wreszcie wpuszczono ją do sali. Była sama, nie licząc dwóch pilnujących ją strażników. Przewidziane na ten dzień odwiedziny już się odbyły, ale ona miała specjalną przepustkę. Dzięki niej nie tylko mogła wejść do tej sali, ale zatrzymała przy sobie notes, ołówek i kartę dentystyczną. Najwięcej problemu robiono z małym lusterkiem stomatologicznym, ale biorąc pod uwagę szczególną sytuację, na to również wyrażono zgodę.
Gdzieś dalej zachrzęściły klucze. Spięła się. Wytarła spocone dłonie o spodnie i poprawiła nerwowo marynarkę. Spojrzała na mających ją chronić strażników. Przez chwilę sama czuła się jak więzień. Zamknęła oczy. Wdech i wydech, wdech i wydech. Drzwi jęknęły głośno. W asyście kolejnego strażnika wszedł on – Dentysta.
– Dzień dobry. – Jego głos brzmiał łagodnie choć stanowczo.
– Dzień dobry.
Wyglądał tak sympatycznie i niegroźnie. Z tego, co zdążyła przeczytać w jego aktach, wynikało, że ma czterdzieści trzy lata, ale wyglądał na więcej. Spokojnie dałaby mu pięćdziesiątkę. Był niski, czoło sięgało mu już prawie do potylicy. Z okularami na nosie bardziej pasował do szkolnej sali niż więzienia, ale to skojarzenie mogło jej się nasunąć przez znajomość jego przeszłości. Zadrżała na myśl, że morderca ponad trzydziestu osób uczył matematyki. Paradoksalnie był najbardziej lubianym nauczycielem w swojej szkole. Jego wychowankowie może nie odnosili spektakularnych sukcesów na konkursach czy olimpiadach, ale nawet najsłabsi całkiem nieźle radzili sobie na następnych etapach edukacji, a nawet życiu. Nie zapomnieli też o nim. Kiedy został aresztowany, prokuraturę zasypały listy w jego obronie. Dowody były jednak niepodważalne. Sam zresztą przyznał się do winy, a nawet wskazał miejsca pochówku kilku kolejnych ofiar, aby potwierdzić swoje słowa. Jednak na tym jego chęć współpracy się kończyła. Żadnych informacji o motywie, czy sposobie działania. Przedstawicielom władzy to jednak wystarczyło. Proces się zakończył, a on został osadzony w zakładzie karnym na okres dożywocia. Otrzymał prawo do odwiedzin, ale z niego zrezygnował. Nie chciał też przyjmować listów, ani czytać prasy. Namiętnie za to czytał książki. I tak przez ponad rok czasu.
Dopiero kilka dni temu poprosił o spotkanie z psychiatrą. Przy okazji zadziwił wszystkich swoimi wymaganiami. Miała to być kobieta poniżej trzydziestego roku życia, która miała plombę w górnej trójce. Okazało się, że jest to bardzo rzadkie. Właściwie była jedyną osobą w Polsce spełniającą to wymaganie. Kto by pomyślał, że niedbalstwo o higienę jamy ustnej może przysłużyć się w karierze.
Usiadł wygodnie przy pierwszym stoliku po prawej i poprosił o kartę. Poczuła się jak uczeń wywołany do przedstawienia swojej pracy domowej. Myślała, że któryś ze strażników ją wyręczy. Złudna nadzieja. Uśmiechnął się widząc wahanie i niechęć.
– Proszę się nie bać. Ja nie gryzę. – Od razu zwróciła uwagę na nacisk na słowo „ja”.
– Sugeruje pan, że powinnam się obawiać strażników, a nie pana?
– Ależ skąd. Akurat tu pani nic nie grozi. Ale skoro wszystko już jasne, może przejdźmy do sedna. – Przesunął papiery na róg stolika i oparł się wygodnie o blat. – Jest tu pani ponieważ moja historia wszystkim wydaje się niekompletna. Zarówno policja, psychiatrzy jak i zwykli ludzie chętnie dowiedzieliby się czegoś więcej o moich tak zwanych zbrodniach. Zamierzam to pragnienie zaspokoić.
– Wybaczy pan, że przerwę, ale dlaczego teraz? Tak bardzo zapierał się pan, że nic nie wyjawi. Skąd zmiana? I dlaczego psychiatra, a nie dziennikarz?
– Ha ha ha ha! No tak. To też jest ważne. Widzi pani, uważam się za osobę zdrową psychicznie. Wszystkich „morderstw” dokonałem świadomie i mając w tym wyraźny cel. Problem w tym, że przez ten rok starałem się wszystko jeszcze raz przeanalizować i doszedłem do niepokojącego wniosku. Możliwe, że mam paranoję i dlatego potrzebuję odpowiedniej diagnozy.
– Jeśli szuka pan sposobu na opuszczenie więzienia, to ja panu w tym nie pomogę.
– Moja droga, jest tu oddział dla chorych psychicznie, więc i tak bym się stąd nie wydostał. Chodzi raczej o to, że chciałbym się upewnić, że nie zabiłem niewinnych ludzi.
– A czemu według pana byli winni?
– O i właśnie tu robi się ciekawie. Zanim odpowiem pani na to pytanie, proszę pojechać do szkoły, w której pracowałem i wypożyczyć książkę z tamtej biblioteki.
– Słucham? Żartuje pan?
– Nie, jestem śmiertelnie poważny. Książka ma tytuł „Szczęki, czyli pamiętnik młodego dentysty”. Niestety jest to jedyny egzemplarz, więc proszę się pośpieszyć, żeby nikt pani nie ubiegł. Potem chętnie odpowiem na pani pytania i zapewne jeden taki notesik pani wtedy nie wystarczy.
Po tym wstał i wyszedł. Katarzyna z niedowierzaniem siedziała dalej, aż jeden ze strażników nie zwrócił jej uwagi, że na nią już czas. Czy wszystko miało być takie banalnie proste? Wzorował się na jakiejś książce dla dzieci?
A zapowiadało się tak ciekawie.
Odprowadzili ją tą samą drogą, którą weszła. Ten sam grubas zamknął za nią bramę wejściową, ale w portierni siedział już ktoś inny. Kobieta z ulgą usiadła za kierownicą wysłużonego Citroena. Kolejna zagadka okazała się dużo ciekawsza, gdy nie znało się rozwiązania. Zegarek wskazywał osiemnastą dwadzieścia trzy. Biblioteka szkolna już zapewne była zamknięta. Właściwie jej to pasowało, bo i tak na dziś miała dość rozczarowań. Włączyła komórkę i ruszyła prosto do mieszkania. Zauważyła pięć nieodebranych połączeń, a wolała jeszcze nie przekazywać wieści. Po nakarmieniu agamy położyła się od razu spać.
Słońce obudziło ją tuż po ósmej. Zły humor jeszcze się pogorszył na wspomnienie poprzedniego dnia. Tak bardzo liczyła, że ta sprawa będzie kluczem do kariery. W końcu nie każdy zaraz po studiach bada psychikę seryjnego mordercy. Już widziała tytuły swoich artykułów na ten temat. Książeczka dla dzieci psuła wszystko. Na bank wszyscy skojarzą to z jej niewinną buzią i stanie się tematem żartów. W biegu zjadła bułkę i popiła kefirem. Chciała jak najszybciej dokończyć sprawę i się z tego wyplątać.
Po czterdziestu minutach zatrzymała samochód koło wozu policyjnego na parkingu jednego z lepszych wrocławskich gimnazjów. Nie zaniepokoiło jej to za bardzo. W końcu tyle się słyszy o problemach tego typu szkół. Pewnie jakiś uczeń porządnie narozrabiał.
Przy wejściu od razu zaczepiła ją woźna. Katarzyna musiała się wpisać do księgi gości. Imię i nazwisko, do kogo, powód wizyty... Trochę zapachniało więzieniem. Nic dziwnego, ze Dentysta tak dobrze się tam czuje.
– Biblioteka dziś zamknięta. W nocy włamanie było. Na moje to dzieciaki któreś. Pewnie te z drugiej c. Te to dopiero chuligany.
– Ktoś się włamał do biblioteki? Ale po co? Zginęło coś?
– A kto wi? Przecież tam tyle książek, że w tydzień się nie połapią. Ale żadna wartościowa. Pewnie tylko chuligany narozrabiać chcieli, żeby sprzątania więcej było.
– Dziękuję. A może mi pani powiedzieć, gdzie mogę dowiedzieć się czegoś więcej?
– Tam na końcu korytarza. Wszyscy w gabinecie dyrektora siedzą.
– Dziękuję jeszcze raz.
Z niepokojem ruszyła we wskazanym kierunku. Podniecone niecodziennym wydarzeniem nastolatki tłoczyły się, żeby coś podsłuchać. Przypatrywały się nowo przybyłej, zastanawiając się, czy ma też coś wspólnego z włamaniem. Wymęczona ciągłym powtarzaniem słowa „przepraszam” pani doktor dotarła wreszcie pod drzwi z napisem „Sekretariat”. Zapukała i weszła. Akurat zabrzmiał dzwonek. Zamieszanie na korytarzu jeszcze wzrosło. Z ulgą się od tego odcięła. Podeszła do sekretarki.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc?
– Nazywam się doktor Katarzyna Mrowiec. Jestem psychiatrą. Prowadzę przypadek pana Karola Brzózki.
– Ach tak.
– Chciałam porozmawiać z państwa bibliotekarką. Pan Brzózka poprosił mnie o specyficzną książkę, którą podobno mogę dostać tylko tutaj.
– Niestety w najbliższym czasie biblioteka będzie nieczynna.
– Tak, słyszałam o włamaniu, ale mimo to chciałabym spróbować się czegoś chociaż o tej książce dowiedzieć.
– Dobrze, proszę poczekać. Jak tylko pan dyrektor i pani Lena skończą rozmawiać z policją, przekażę pani prośbę.
Na szczęście spotkanie nie trwało zbyt długo, ponieważ Katarzyna wyraźnie czuła, że kobieta za biurkiem z trudem hamuje swoją ciekawość. Pierwszych wyszło dwóch policjantów, za nimi wysoki, pomarszczony staruszek i na końcu piękna kobieta w zwiewnej, kwiecistej sukience.
– Pani Leno, ta pani chciałaby z panią pilnie porozmawiać.
– Niestety to nie najlepszy moment – odparł dyrektor.
– Chodzi o pana Brzózkę. To jego psychiatra.
– Ach tak. To zmienia postać rzeczy. Może ja mógłbym pomóc?
– Dziękuję, ale chodzi o jedną z książek. To tylko parę pytań. Nie zajmę pani więcej niż minutę.
Dyrektor zaprosił je do swojego gabinetu, a sam wyszedł z policjantami.
– Słucham. – Stała ze skrzyżowanymi rękami. Ton głosu również nie zachęcał do rozmowy.
– Pan Brzózka poprosił mnie o jedną książkę z pani biblioteki. Podobno to jedyny egzemplarz.
– O jaki tytuł chodzi?
– „Szczęki, czyli z pamiętnika młodego dentysty”.
– Przykro mi, ale nie mamy takiej.
– Została ukradziona?
– Nie, nigdy takiej książki u nas nie było.
– Jest pani pewna?
– Oczywiście. Osobiście zamawiałam wszystkie książki, które mamy, kiedy otworzyli to gimnazjum. Systematycznie powiększamy ich liczbę, ale o tej książce nigdy nie słyszałam, więc na pewno jej u nas nie było.
– Rozumiem. Dziękuję.
– Czy to wszystko?
– Tak, jeszcze raz dziękuję.
– Proszę i do widzenia.
Bibliotekarka wyszła nawet się nie oglądając. Prawdopodobnie należała do nielicznych osób nie darzących sympatią Karola Brzózki i wyraźnie niechętnie pomagała osobie spełniającej jego prośby. Katarzyna była zdziwiona. Bynajmniej nie postawą rozmówczyni, ale brakiem książki. Czyżby Dentysta kłamał? Ale po co?
Coraz to nowe pytania pobudzały wyobraźnię. Z piskiem opon wyjechała w stronę więzienia. Nie mogła się doczekać ponownego spotkania z Brzózką. Gra zaczynała być ciekawa. Po drodze układała plan pytań. Budowała możliwe scenariusze. Próbowała sobie przypomnieć wszystkie znane fakty i wtedy ją olśniło. Może nie o tą bibliotekę chodziło? Na najbliższym skrzyżowaniu skręciła z powrotem do miasta. Musiała przejechać przez centrum, ale dochodziła dziesiąta, więc ruch nie był tragiczny. Prawie płynnie mijała skrzyżowanie po skrzyżowaniu. Wreszcie dotarła do celu i prawie biegiem pokonała krótkie schody. Wysoki, ceglany budynek przytłaczał. Podeszła do drzwi i poczekała, aż w portierni nacisną brzęczyk, żeby ją wpuścić. Wypełniła formalności i od razu ruszyła w stronę biblioteki pokierowana przez usłużną panią sprzątaczkę. Wpadła do środka jak burza.
– Dzień dobry, czy ma pani w księgozbiorze „Szczęki, czyli z pamiętnika młodego dentysty”?
– Dzień dobry. Zaraz sprawdzę, jest pani rodzicem któregoś z naszych uczniów?
– Nie, jestem psychiatrą Dentysty. To znaczy pana Brzózki. – Palce bibliotekarki zamarły na klawiaturze.
– Ale on jest przecież w więzieniu...
– Tak, jest w więzieniu i o ile mi wiadomo, jeszcze wiele lat tam zostanie.
– Więc po co pani ta książka?
– Staramy się dowiedzieć, co nim kierowało. Czemu tak dobry nauczyciel zabijał.
– Rozumiem. – Ponownie rozbrzmiało stukanie klawiszy. – Tak, jest. Jeden egzemplarz. Autorzy Karol Kot i Zdzisław Marchwicki.
Pani doktor skądś znała te nazwiska. Ale była zbyt podniecona perspektywą samej książki, żeby zastanawiać się nad tym.
– Czy mogłabym ją wypożyczyć? Ewentualnie skserować lub przeczytać i zrobić notatki?
– Niestety nie wypożyczamy książek osobom z zewnątrz, ale w tych okolicznościach... Skonsultuję się z dyrekcją.
Rozmowa była krótka, ale owocna. Wyrobiono pani doktor kartę tymczasową i bibliotekarka zniknęła na chwilę między regałami. Przejechała palcem po zakurzonych grzbietach i przyrzekła sobie w duchu, że od jutra zajmie się zaprowadzeniem tu porządku. Albo lepiej jak tylko pojedzie ta obca babka. Może akurat znajdzie coś ciekawego. Taki mały skarb, jak drugi egzemplarz tych całych szczęk i dowie się, czemu są takie ważne. Wracała powoli. Najpierw przyjrzała się okładce, ale nie zauważyła nic nadzwyczajnego. Po prostu chłopiec z burzą blond włosów i maseczką chirurgiczna na twarzy, trzymający pensetę ze sztucznym zębem. Przerzuciła kartki, ale nie było na nich żadnych odręcznych notatek ani nic innego przykuwającego wzrok. Musiało chodzić o treść. Niestety na czytanie czasu już nie miała.
Katarzyna wzięła książkę delikatnie i przytuliła do piersi. Podziękowała i ruszyła do drzwi. Gdy tylko usiadła bezpiecznie w samochodzie, zaczęła czytać. Zniechęcenie przyszło już po kilku pierwszych zdaniach. Spodziewała się czegoś innego niż mdła historyjka dla dzieci. Wątpiła zresztą, żeby ktokolwiek po tę książkę sięgnął. Wręcz dziwne, że została wydana. Straciła jeszcze kilkanaście minut na dokładne obejrzenie okładki i przekartkowanie całości, ale tak jak bibliotekarka, nie znalazła nic ciekawego. Zniecierpliwiona rzuciła zdobycz na siedzenie obok i ruszyła do więzienia. Skoro tu nie znalazła odpowiedzi, to wydostanie je z Dentysty. Tym razem droga zajęła więcej czasu. Zaczynał się pogodny weekend, więc auta zaludniły już ulicę. Wszyscy zdawali się pędzić poza miasto, by odpocząć gdzieś daleko. Robili przy tym mnóstwo hałasu i nieprzyzwoitych gestów. Zniecierpliwiona Katarzyna dołączyła do wrzawy swoim klaksonem. Wreszcie przedarła się na obrzeża. Zatrzymała się po drodze na stacji, żeby kupić sobie cokolwiek ciepłego do zjedzenia. Przy okazji przejrzała jeszcze raz pobieżnie akta. Zaspokoiwszy głód, ruszyła dalej i spokojnie pokonała resztę trasy. Niestety tu czekała ją bardzo przykra niespodzianka - Karol Brzózka popełnił w nocy samobójstwo. Podobno próbowano się do niej dodzwonić, żeby przyjechała złożyć zeznania, ale miała wyłączoną komórkę. Skorzystano natychmiast z tego, że się pojawiła. Pytano ją między innymi, czy coś wskazywało na to, że Dentysta miał zamiar się zabić, a także o książkę, którą kazał jej wypożyczyć. Katarzyna wiedziała, że jeśli przyzna się, że ją ma, to zapewne będzie musiała ją oddać. A chciała ją przeczytać. Nagle stało się to dla niej bardzo ważne. Dlatego opowiedziała tylko o odwiedzinach w pierwszej szkole i włamaniu. W końcu pozwolili jej odejść. Lekko otępiała usiadła znów za kierownicą i pojechała do domu.  Coś w tej książeczce musiało być. Postanowiła jeszcze tego wieczoru dokładnie ją przeczytać.
Nawet nie zauważyła, kiedy dotarła pod blok. Rutynowo przywitała się z jaszczurką, wyjęła wino i kieliszek i zaniosła do sypialni razem z książką. Pierwszą lampkę wypiła jednym haustem, żeby dodać sobie sił. Nalała drugą i rozpoczęła. Było nudniej niż pamiętała. Cały czas o tym, jakie to ważne mieć mocną szczękę, żeby dbać o zęby, bo w końcu dzięki nim możemy jeść. Historia małego chłopca zafascynowanego zębami. I wtedy, po piątym lub szóstym kieliszku, zaczęło się robić ciekawiej. Matka chłopca odeszła po tym, jak zaczepił ją człowiek z dziwnymi zębami. Tylko dzieciak zauważył, że było z tamtym coś nie tak. Jego fascynacja ludzką szczęką pozwoliła mu odkryć nowy świat. Wypełniony wampirami i innymi stworzeniami nocy. Były jednak groźniejsze niż te z innych książek. Dużo trudniej je było rozpoznać i zabić. Nie bały się słońca, skórę miały ciepłą, no przynajmniej przez większość czasu, gdy nie były na głodzie. I pedantycznie dbały o uzębienie, ale to brzmiało logicznie. W końcu wampir odwiedzający dentystę nie jest już tak przerażający. Było wszystko. Od klasyfikacji, po rozpoznanie i sposób zabicia. Wszystko zupełnie tak, jak robił Dentysta.
– A więc jednak paranoja pobudzona przez przeczytanie pokręconej książki. No, ale przynajmniej nie była to zwykła, dziecięca bajeczka. Może da się coś z tego wyłuskać na artykuł lub dwa.
Upojona winem zasnęła. Na szczęście jej organizm szybko przetrawiał alkohol. Obudziła się w samą porę, by zauważyć pochylającą się nad nią postać. Korzystając z zaskoczenia, zdołała rozbić na głowie napastnika butelkę i zapalić lampkę. Stworzenie przypominało człowieka, pomijając spiczaste zęby. Uderzenie tylko to rozwścieczyło. Tchnięta impulsem nastawiła butelkę. Tulipan wszedł głęboko. Rana zaczęła bulgotać. Powoli wyciekała lepka, czarna maź.
– Znajdą cię inni – wychrypiała maszkara i padła na plecy.
Dziewczyna w transie chwyciła pensetę. Rozwarła szczękę wampira i wyrwała górne trójki. Jak pod wpływem magii, maź zmieniła się w krew, a reszta zębów sama wypadła. Dopiero z pierwszymi promieniami słońca dotarło do niej, że to nie sen. Spojrzała na okno i przeraziła się tym, w co się wpakowała. Tak dobrze było żyć w nieświadomości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz